Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy i skończony“. Niewczesne dywagacje te przerwał mu Baehrenklotz:
— Nasz mocodawca prosi uprzejmie, abyśmy się dziś jeszcze zejść mogli z pańskimi świadkami, w celu załatwienia sprawy do jutra rano.
— Sądzę, że przy twoich znajomościach to nic wielkiego — zaczął Jędruś.
— To jest kwestja nie należąca do naszej kompetencji — przerwał mu Baehrenklotz. — Do drugiej w nocy czekamy w „Iluzjonie“.
— A więc chodźmy. Ja pęknę chyba w tej atmosferze oficjalności! — wykrzyknął Łohoyski. — Żałuję, Taziu — zwrócił się do zamyślonego Atanazego, — że nie możemy dziś jeszcze porozmawiać o tem wszystkiem... — Baehrenklotz bez ceremonji wyprowadził go z pokoju.
Atanazy głodny jak pies (była już godzina ósma) rzucił się nagle jak obudzony ze snu. Rozebrał się gwałtownie i w dwie minuty prychał już i parskał w „tubie“, zmywając z siebie ślady popełnionej zdrady. Nędza tego wszystkiego gniotła jak zmora nocna. Postanawiał dziś przynajmniej nie iść do Zosi, ale okazało się to niewykonalnem. W pół godziny szedł już spiesznie na przeciwległy koniec miasta; umyślnie szedł, aby mieć czas zrekonstruować wszystkie środki do walki ze złem.
Atanazy nie myślał nigdy o złem i dobrem, jako takiem — teoretycznie nie zajmował się etyką. Mniej więcej znał odpowiedniki pojęć tych w życiu i świństw zasadniczo nie popełniał. Uwiedzenie żony przyjaciela, odbicie komuś tam narzeczonej, nieszkodliwe kłamstwo dla celów artystycznych, to znaczy: dla dopełnienia i wykończenia naszkicowanej przez przypadek sytuacji — takich wymiarów świństewka zdarzały się w jego drobnostkowo-bogatem życiu. Ale wielkie świństwa, te graniczące z kodeksem karnym, jakoteż finansowe niedokładności, choćby najdrobniejsze, były mu obce zu-