Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być silny — inaczej stracisz mnie. Pamiętaj... — mówiła już sennie Hela, z przymkniętemi oczami.
— Kocham cię. Muszę cię zdobyć naprawdę. Ty, ty! — uderzył ją nagle pięścią w ramię, zawierając w tem uderzeniu resztkę niewyciśniętej myśli.
— Dosyć. Nie rozdrażniaj się na nowo. Już musi być po trzeciej. Za 6 godzin przyjdzie do mnie ksiądz Wyprztyk. Muszę się przespać. Nie zapomnij zatelefonować zaraz po pojedynku. — Prepudrech rzucił się ku łazience i za chwilę wyszedł stamtąd świeży i silny jakby nic. Hela już spała. Była tak piękna, że z trudem powstrzymał się, aby nie wgryźć się w jej rozchylone usta. Skośne oczy, zasłonięte zmęczonemi, drgającemi powiekami, zdawały się rzucać nieprzyzwoity cień na całe jej ciało. Zapach... Ale dosyć: ani chwili czasu. Trzeba spać — choć godzinę. Ubrał się gorączkowo i minąwszy puste pokoje wypadł na schody. Zdumiony portjer wypuścił go na ulicę, jak dzikiego zwierza z klatki. Książę był w tej chwili odważny. Ale czy starczy to na długo? Gnany tą myślą biegł prawie do rogu, gdzie stały senne automobile. Dzień wstawał mglisty: bury, ponury, ohydny, miejski dzień.
Atanazy wyszedłszy od Heli biegł także. Raczej, jeśli chodzi o czas, Prepudrech biegł jak Atanazy — ale to wszystko jedno. Wnętrzności Atanazego rozpierała miłość do Zosi — straszliwa, nie do zniesienia. Pod wpływem „zdrady“ (o nędzo!) coś zginęło na zawsze. Ale „inne coś“, może groźniejsze, bo sprzeczne, spotęgowało się do rozmiarów fizycznego prawie bólu. Co było to i tamto, jeszcze dokładnie nie wiedział. Nie było wszystko to razem ową dawną prawie-litością, odczuwaną przez niego w stosunku do różnych panienek, z któremi się zaręczał, by zrywać następnie wśród męczarni sprzeczności i wyrzutów sumienia. „Jest to coś niewyrażalnego, tak nie podlegającego definicji, jak linja prosta — chyba, że do definicji zechcemy użyć