Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapałką jego mały stosik. Sam mistrz nie drgnął nawet, nie mogąc przerwać zaklęć, które bełkotał jakby do siebie, ale pomocnik puszczając jedną ręką baldachim, odsunął Atanazego gniewnie, mówiąc coś niezrozumiałego. Poszli dalej. Coraz więcej było na drodze białych postaci. Szli grupami i pojedyńczo: mężczyźni, kobiety i dzieci. Droga zaczęła piąć się pod górę. Mijali zrobione z białego kamienia „dagoby“, podobne do hełmów tureckich ze szpicami, wyrastające wprost z ziemi, wzdłuż kamienistej krętej drogi, idącej po zboczu, porosłem gęstwą krzewów, wśród których wznosiły się ogromne kilkometrowe ostromlecze. W boku olbrzymiej granitowej buły była głęboka jaskinia. Stamtąd dochodził rytmiczny, jęczący śpiew, któremu żałosnym rykiem odpowiadał zmięszany chór. Błyskały światła świeczek, ustawianych przed kilkudziesięciu posągami Buddy — wszystkie przedstawiały go siedzącego pod dwiema wygiętemi kobrami. Atanazy zajrzał tam, zostawił Helę w tłumie, a sam wyszedł na taras nad przepaścią — potrzebował samotności w tej chwili, co mu się rzadko teraz zdarzało. Z drugiej strony doliny, nad masą czarnej dżungli, wznosił się śpiczasty, skalny szczyt, a dalej w głębi góra ścięta jak stół. Wszystko było obce i groźne. Żadnego „nastroju“ (w naszem znaczeniu) nie miał ten cudownie piękny („na zimno“) krajobraz. Na lewo widać było wioskę w dolinie, a dalej ogromne jezioro, odbijające księżyc w pełni drżącą smugą w swej sfalowanej powierzchni. Na skałach nad świątynią rósł mały, karłowaty, odzierany rokrocznie z gałęzi, dla rozpowszechnienia, święty banyan — tam siedziała część pielgrzymów, świecąc swemi białemi strojami wśród ciemnych krzewów. Olbrzymie nietoperze całemi dziesiątkami łopotały w niespokojnem powietrzu. Atanazy siadł na murze. Niewiadomo jakim cudem duch Zosi dognał go aż tutaj i roztoczył się nad obcą ziemią. Atanazemu wnętrzno-