Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go aż do niesamowitej złości, bijąc mięsistą, stwardniałą żądzę jakby cienkim, drucianym batem. Czuł się w jej władzy zupełnie. „Nic mnie z tego nie wyrwie. Zginąłem“ — myślał z przewrotną przyjemnością okrucieństwa wobec samego siebie. „Rozkosz zatracenia — czyż jest coś piekielniejszego“. — Nawet nie chciał w tej chwili zgwałcić jej — istotniejszem było to ponure poddanie się męczarni nienasycenia. Nagle drgnął od rozkoszy, przechodzącej jego pojęcie o rozkoszy wogóle. Na tle jej spojrzenia tamto dotknięcie było czemś nie do zniesienia: złość, nienawiść, rozpacz, żal czegoś utraconego na zawsze, nieuleczalna choroba, zapomniana cudownie piękna muzyka, dzieciństwo i czarna, dysząca bezrękiemi i beznogiemi kadłubami czegoś — żywych okropnych rzeczy, nie stworów — przyszłość i drgawka rozpaczliwego wydzierania się w jakiś odmienny byt, w którym ból nieznośnego rozdrażnienia nasycał się dzikim wytryskiem nieziemskiej, już nie-zmysłowej rozkoszy. Jeszcze jedno drgnięcie i ujrzał wszystko, dosłownie wszystko, jakby w straszliwie jasne sztuczne południe oglądał całość bytu, jaśniejącego w promieniach jakiegoś bezlitosnego djabelskiego reflektora na tle czarnej nicości. „Zmarnował wszystko“ — pomyślała Hela i poczuła nagły wstręt do Atanazego i jego uścisków.
— Nie myślałam, że za pierwszym zaraz razem zblamuje się pan tak fatalnie — posłyszał Atanazy jej głos, jakby z przeraźliwej dali, wśród kręgów rozedrganych zamierającej przyjemności — już nie rozkoszy.
— Och — pani nie wie czem to było dla mnie. Ja nie żałuję, że stało się tak właśnie.
— Zosia widać nie zamęcza pana miłością — szepnęła Hela ze smutnym cynizmem, gładząc go z litością po rozpalonej, pękającej głowie. Atanazy był piękny, ale miał głupi wyraz. Wypowiedzenie tego imienia w tej chwili wydało mu się wielkiem świętokradztwem, ale