Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milczał, przygnieciony potworną wprost miłością do narzeczonej. Zwaliła się nań ona, jak lawina, jednocześnie prawie z zakończeniem tamtych rzeczy.
— Pomyślałam przez chwilę, że pan ją uwiódł i do małżeństwa jest pan zmuszany. Ale teraz widzę, że nie — zaśmiała się smutnie.
— Co panią obchodzi Zosia? Jest pani kobietą nie z tego psychicznego wymiaru — nie zrozumie jej pani nigdy — ani mnie nawet — dodał po chwili.
— Mówi pan tak, bo jestem żydówką. I mówi pan to dopiero teraz, dlatego, że chwilowo nasycił pan swoje głupie fantazje na temat zdrady i miłości i nasycił się pan mną. Jeszcze przed chwilą byłam dla pana żydówką ze znakiem plus — dlatego podobałam się panu…
— I podoba mi się pani dalej. Nie wiem czy potrafię bez pani żyć. Nic pani nie rozumie. Jestem w stanie katastrofy.

— Katastrofa pańska jest sztuczna. A jednak zmienił pan front. Jacy wy podli jesteście, goje — dodała ze wstrętem i pogardą. Naprawdę, dziwię się, że człowiek tak mądry, jak pan, nie rozumie właściwie nic a nic całego uroku naszej rasy tego posmaku tajemniczości wschodniej poprzez całe ghetto i to, co jest teraz. Ja sama dla siebie jestem niezrozumiała — kocham się w sobie, w tem czemś, co we mnie, dla mnie samej, jest tajemnicą. — Pierwszy raz, mówiąc te bezmyślne dziwności, „te dla bubków“, powiedziała mimowoli coś, co ją zastanowiło. Tajemnica jej samej dla siebie mignęła przed jej wewnętrznym[1] widzeniem, w postaci deseniu wybitnie seksualnie-nieprzyzwoitego, na tle jej codziennej, rodzinnej, domowej osobowości. Ale rozmowa, tak zwana „istotna“, nie dała się już nawiązać. Na krótko zaspokoił Atanazy swoją żądzę tamtem muśnięciem. Znowu rzucił się do jej ust, jako jedynego ratunku przed narastającą komplikacją bełkocąc jakieś niesmaczne zaprzeczenia. Upajał się znowu programowem

  1. Przypis własny Wikiźródeł O zawirowaniach przy zmianach ortografii czytaj więcej w Przypisku autora.