Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jemnie w świadczeniu sobie obrzydliwych usług. A dwie niesyte niczem dusze, złączone w jedną miazgę cielesnej rozkoszy, dorwawszy się nakoniec do swych źródeł, wysysały rzuconą im przez nieskończony przypadek kropelkę tej piekielnej esencji istnienia, którą napróżno artyści starają się uwięzić w formach sztuki, a myśliciele zamknąć w pojęciowe systemy. Atanazy wślizgnął się do „ich“ pokoju, kiedy już zaczynał się lekki świt. Był nasycony. Spojrzał przez okno w korytarzu. Wiatr ustał i padał równo marcowy, mokry śnieg. Łóżko Zosi było puste. Nie zdziwił się tem wcale. „Aha — jest w pewnem miejscu. Powiem jej, że wychodziłem patrzeć na nową zimę“, pomyślał. Był zmęczony aż do zaniku świadomości położenia i istoty otaczających osób. Nie myjąc się już wpadł w łóżko i zasnął wstrętnym bydlęcym snem. Chrapał, ale był piękny. Nie wiedział, że czyny jego już wydały okropny owoc, który miał od rana samego zerwać. Tak to mścił się na nim kompromis.
Trupa Zosi znalazł wracając do swej chałupy pod reglami Jędrek Czajka, który wcześniej niż inni wyrwał się z homoseksualnej orgji Łohoyskiego, odbywającej się przy akompanjamencie wycia pijanej, obłąkanej Hlusiówny i potwornego rzempolenia na miejscowej fabrykacji instrumentach rżniętych. Działy się rzeczy „moralnie“ tem straszliwsze, że wszystkie 3 medja Łohoyskiego (napróżno starał się namówić wszystkich — poddał mu się i to niezupełnie tylko jeden piękny, ale ułomny Jaś Baraniec) były kiedyś kochankami szalonej Jagniesi. Książę Belial-Prepudrech szalał w erotyczno-muzykalnej ekstazie i pił na umór, do „chałodnawo pierepoja“, jak nazywał ten stan po kawalergardzku rotmistrz de Purcel.
— Muzyka jest sztuką djonizyjską, musi powstawać w szale. Ale ten szał, rozumiecie, zamknąć w kry-