Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko czyni spojrzenie jastrzębiem, a muskuły zamienia w żelazno-gumowe okrutne węże-dusiciele, a z tamtych rzeczy stwarza piekło rozdzierającego bólu nie do wytrzymania — wtedy drzwi uchyliły się lekko i ktoś zajrzał. Była to Zosia — krzyknęła i uciekła. Ale podmuch wściekłego hurikanu zadusił ten krzyk. A było to tak: Zosia nie spała, gdy Atanazy wychodził z ich sypialni. Ale myślała, że mąż jej udaje się w pewnych celach… ale mniejsza o to. Po długiej chwili, nie słysząc nic dalej — upłynęło może 20 minut — wstała i wyszła na korytarz. Tam była cisza. Zato drzwi przepoławiające korytarz były otwarte. Atanazy miał zamiar załatwić to dziś szybko i pójść spać, robiąc oczywiście jak najmniej hałasu. To go zgubiło. Przecież i tak był głuszący wszystko wicher. Ale były też chwile ciszy. Zawiódł się jednak na sobie. Dlatego i drugie drzwi, do pokoju Prepudrechów, pozostawił również niedomknięte i przez tę szparę i drugą, czyli pierwszą, dostrzegła Zosia jakiś ciemno-czerwonawy żar. Podkradła się wiedziona jakiemś zupełnie nieświadomem parciem wewnętrznem („duchowem“, ale mającem swój jakiś odpowiednik w dolnej części brzucha) i zobaczyła rzecz niewiarogodną: goły zad Atanazego-myśliciela, i opadnięte spodnie od fijoletowej piżamy, (nie zdążył zdjąć jej w zapale), a na lewo trochę, skręconą głowę Heli z rozwichrzonemi lokami i dwie gołe jej nogi, rozwalone w dzikim bezwstydzie. Widziała jak nogi te kurczyły się od nieznośnej rozkoszy i widok ten przeszył ją okropnym, ostrym, nieznanym dotąd bólem. Więc on mógł, ten jej Tazio. To był on, na tej „żydówie“, (czyż przedtem nie była też żydówką?), jej przyjaciółce! Co za niezrozumiała ohyda. Świat zawalił się nagle, jakby w jakiemś trzęsieniu ziemi — nie wiadomo jakim cudem ona żyła jeszcze po tej katastrofie. Już wiedziała wszystko, co dalej być miało. „Tak? On jeszcze to popamięta.“ Szła wolno korytarzem na zwiot-