Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieniem: homoseksualistą, artystą, kokainistą, — wogóle jakimś „istą“, wszystko jedno jakim — nawet sportsmanom zazdrościł manji sportowej. A był tylko skomplikowanym umetafizycznionym masochistą. A gdzież się podziała wielkość tego wszystkiego? Nigdy jej nie było — jak to było możliwe, żeby on, względnie inteligentny osobnik, mógł się tak okłamać? „Coś gdzieś, bogata żydówka (tak jakby to, żeby Hela była aryjką czy mongołką, mogło pomódz na tę małość) grube pieniądze, ohydne świństwo“. Chwycił go nagle taki żal za szwedem, że zaczął płakać. „On ma gdzieś matkę tam, siostry — o Boże, Boże!“ podwywał cicho i myślał, że go może coś ochroni od tej strasznej hańby, żeby właśnie w ten dzień... Ale tak właśnie chciało prawo wyższe. Ktoś niewiadomy wziął go za kark (on dobrze wiedział kto) i pchnął go w pół przymknięte drzwi sypialni Heli, a kiedy się tam znalazł i poczuł dawno znane zapachy i jej skórę pod ręką, tę niezwyciężoną, (dla której podobno zastrzelił się ubiegłego roku największy uwodziciel powojenny naszego wieku, młody garbus baron de Vries) i spojrzał w te oczy, słodkie dziś i kochające, poprzez wieczne zło ukryte na dnie, świecące jak złowrogi ogień zbójeckiej bandy w głębiach podejrzanej jaskini (albo lampka elektryczna przez mleczną szybę jakiegoś poprostu potwornego klozetu), stracił Atanazy poczucie realnego bytu i brutalnie, bezwstydnie, okrutnie zwalił się na Helę, jak buhaj na krowę. Zaledwie skończyło się raz, już nowy wybuch żądzy spiętrzył znowu jego aryjskie bebechy nad otchłanią, złego, czarno-rudego, semickiego Chabełè Chibełè. I tak dalej i dalej, a potem zaczęły się inne rzeczy.. Niby większej okropności być nie mogło, a czemże to było wobec tego, co nastąpiło później. Ale nie wiedzieli, że kiedy po raz niewiadomo już który tracili oboje przytomność w tej jasnowidzącej rozkoszy, która nie rzuca mgły na wzrok i nie rozluźnia mięśni,