Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnie jeszcze niespełniona piękność tego, czego naprawdę nigdy być nie może. Ostateczne konsekwencje zbliżały się powoli, ale zawiłą, dookolną drogą. „O, czemuż wszystko zależy od nich, od tych niegodnych już dziś nas, mężczyzn? Dlaczego jesteśmy tak upośledzone? (właściwie tylko ja)“. — Wstręt ogarnął ją do wszystkich bab — poczuła się jedyną kobietą na świecie. „Te bestje (oni) mogą same robić, co chcą. My tylko przez nich. Ostatni raz ten upadek, a potem koniec. Wyrzeknę się ich na wieki. Chyba jeden Tempe... Ten będzie ostatnim.“ Skulona w kącie śmierć to śmiała się dziwnie, to spoglądała z niepokojem.) Do śniadania było jeszcze tak daleko. Aż wreszcie przeszedł i podwieczorek i nastał ten dziwny czas między 5-tą a 7-ą podczas wczesnej wiosny, kiedy dzieją się rzeczy najmniej prawdopodobne i szalone. Ale nie zaszło nic. Biegło normalne życie w willi Heli, w marcowy, chmurny i wietrzny wieczór. Ktoś gdzieś siedział z książką, ktoś drzemał, część poszła do kawiarni — ktoś grał coś smutnego w odległym od sypialnych pokoji salonie na dole — niewiadomo było już czy Ziezio, czy Prepudrech, bowiem jeden drugiego przeganiał czy przesadzał ciągle w dziwaczności, atematyczności i dysharmonji. Pani Osłabędzka, wróciwszy z nieudanej z powodu wichury wycieczki, poszła spać, nie wiedząc nic o zaszłych wypadkach. Zosia szyła jakieś dziecinne rzeczy, pogodziwszy się z Atanazym, który nakłamawszy olbrzymią kupę zapadł w jakąś iście wschodnią apatję. Może to nareszcie zagrała w nim tatarska krew. Dość, że nic, ale to absolutnie nic: jakby zanarkotyzował się własnem kłamstwem. A była to tylko czysta litość, przetransformowana na coś, co wcale nieźle, między 5-tą a 7-mą mogło udawać wielką miłość. Gdzież była w tem, co się działo, wielka tajemnica bytu! Gdzie wyrażały się wieczne prawa? Chyba tam, w tej modern-muzyczce, dochodzącej słabo z odległego salonu. Ata-