Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pna litość szarpnęła mu wnętrzności; ale już odwracał głowę od zielonych, dobrych oczek Zosi, już zagłębiał się w ciemny, wielki, zły świat, który roztwierał się jednocześnie w nim i poza nim. Zosia patrzyła na jego twarz z przerażeniem. Ten ból okropny, a dla niej bezprzyczynowy i obcość, jakby trupa, bardzo kochanego trupa... „tak — nie trupa ukochanej osoby“. Dwa trupy niewiadomo poco skute ze sobą. Tylko, że ona nie miała już poza tem nic. „Więc nacóż było to wszystko, ta walka ze sobą o niego, sprowokowana bezczelnie jego „wielką miłością“? Na to, przez wstrętne dla niej z początku płciowe świństewka wciągnęla go do małego swego barłogu, by uczynić z niego swoją własność, żeby teraz on oddalał się od niej w jakieś niepojęte dla niej, niedosiężne cierpienie, którego może ona była powodem. Na to nareszcie zaczęła go kochać w taki zwykły idjotyczny sposób, aż tak bardzo, tak bardzo, na to przywiązała się do niego, aby on, ten zły, ten jedyny, ten kochany — o Boże!“ Już czuć było w tem wszystkiem zapach mleka i gutaperki i domowych, „dzieckowatych przysmrodków“. Już piętrzyła się ściskająca za gardło dobroć, z której nie było wyjścia, chyba przez śmierć, lub zbrodnię. I ona czuła to także: z każdą sekundą stawał się dla niej coraz bardziej obcym. (A tam Łohoyski i Prepudrech opowiadali Heli swoje obserwacje o przebiegu pojedynku, których przy Atanazym opowiedzieć nie mogli. A przerażony katolicki Bóg księdza Hieronima słuchał z za pieca z czerwonych kafli: (Hela chwilami zupełnie na zimno myślała, że już warjuje) w Jego oczach, tych w jej wizji, ot tak, na poczekaniu, w tej jej kłamliwej, złej duszy (taką ją teraz widziała) całe chrześcijaństwo przewaliło się nagle na stronę zwykłych, znienawidzonych, śmierdzących robotników. Czy była to prawda, czy tylko nowy rodzaj perwersji? Ale wpierw niech się spełni życie, (Tempe tymczasem zwycięży) choćby na krótko, ale niech bły-