Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A propos: wiesz, że on mnie nie chciał puścić. Zapomniałem ci powiedzieć — tak byłeś zajęty Zosią. Zamknąłem szelmę w alkowie bez okien i uciekłem. Może z głodu tam zdechnąć, jeśli go nie znajdą. —
Łohoyski wpadł w zwykłą kokainową gadatliwość i plótł bez pamięci, z tem złudzeniem, że mówi rzeczy niezmiernie ważne i ciekawe. Nie słuchał go prawie Atanazy. Czemże wobec tej piękności świata są nieszczęścia narodów i upośledzonych klas, o ile się do nich oczywiście nie należy. Co go to wszystko obchodzić mogło: wszystkie rewolucje i przewroty, kiedy ten cud trwa tutaj naprawdę, a nie tylko w kokainowych wymiarach, za które płacić trzeba zidjoceniem, obłędem i śmiercią. Ale w tej chwili właśnie pociąg doganiał jakiegoś draba, idącego gdzieś wzdłuż toru na ranną robotę. Miał stwór ten na sobie podartą „ceperską“ kurtkę, góralski wytarty kapelusik i stare, całe w łatach, „cyfrowane“ portki, a na nogach pantofle z sukna, t. zw. „puńcochy“. W jego bezmiernie cierpiącej twarzy wołowatego kretyna tkwiły raptawe oczy, które obojętnem spojrzeniem przemknęły po mijającym go, błyszczącym zbytkiem „sleepingu“. „Oto ta, tak zwana po rosyjsku „dierewianskaja biednatà“, „wsiowa nędza“, za którą tam może się już rżną ze zwolennikami Bruizora socjaliści-chłopomani, ze swymi przywódcami na czele, objedzonymi u Bertza czy innego potentata, trywutami i murbjami, pełnymi bezcennego wina z drzewa Dżewe. I nagle wstyd zrobiło się Atanazemu samego siebie i tego wspaniałego wagonu, którym jechał, aby bawić się zimą w górach, za pieniądze bogatej fantastki, której ojciec tam w mieście, „zostawał“ może właśnie w tej chwili ministrem chłopomanów, wśród salw kulomiotów i ognia ciężkiej artylerji, wylewających potoki krwi z nieszczęsnych, opętanych ludzi. Ich pociąg podobno miał być ostatni. Mimo, że Hela nie była teraz jego kochanką, coś alfonsowatego było w sytuacji Atanazego.