Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie Wielkiego Pagóra — ja już wtedy... tylko nie śmiałem ci tego powiedzieć... —
— Bardzo źle, że teraz śmiesz. Chcesz tylko popsuć naszą przyjaźń. A ja podejrzewałem już coś dawniej...
— Nie, nie: nie mów teraz nic. Tak jest dobrze. — Wyciągnął z kieszeni nieodstępną rurkę, wysypał na dłoń trochę białego proszku i wciągnął nosem, oglądając się przytem trwożliwie.
— Dałbyś pokój tej kokainie, Jędrek... —
— Nie mów nic. Tak dobrze jest. Ty nie wiesz co się przedemną otwiera. Wszystko jest takiem, jakiem powinno być. — Pociągał nosem z coraz większem zapamiętaniem. Wchodzili w bardziej ludne ulice. Łohoyski zesztywniał i szedł prosty, wypięty, pogrążony w niemej ekstazie. Milczeli długo obaj. Atanazego zaczęła przejmować głęboka, aż gdzieś z samych trzewiów płynąca zazdrość. „Ostatecznie jest wszystko jedno. Kończy się wszystko. Dlaczegóżbym nie miał i ja? Zamiast zdradzić jeszcze raz Zosię i opuścić ją z „tamtą“, czy nie lepiej skończyć w ten sposób? A zresztą niewiadomo czy ta piekielna żydówica będzie mnie jeszcze chciała?“ Hela była teraz tak dumna, nieprzystępna i zamknięta w sobie, że nawet nie dopuszczała możliwości pomyślenia o niej czegoś „takiego“. „A pozatem cóż jest jeszcze: brnięcie dalej w pospolitość codziennych, beztwarzowych dni i jeśli nie nowa miłość z Helą, jedynie godną zniszczenia się z nią razem, to jakeś małe zdradki z jakiemiś tam „substytutkami“ czegoś, co mogłoby być wielkie, choćby czysto negatywnie.“ Zazdrościł Łohoyskiemu tego innego świata, w którym przebywał on z taką nonszalancją w stosunku do swego zdrowia i wogóle życia. Narkotyki! Ileż razy marzył o tem Atanazy, nie śmiejąc nigdy urzeczywistnić swoich pragnień. Może naprawdę jest to jedyny sposób wskrzeszenia dziwności życia i „tamtych“, niepowrotnych już w normalnym stanie chwil: artystycznego ujmowania świata. Czyżby faktycznie Zo-