Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rano, potem była zmęczona — dlatego nie przyszła. Więc dziś o 6-tej?
— Tak — spotkamy się tu znowu. — Rozmowa urwała się. Czuli oboje, że wiedzą napewno identycznie to samo, oni dwoje tylko, tu i na świecie całym, już poza wszelką pospolitością, a nawet dziwnością. Zaczynała się nowa wielka miłość, wyrosła na krzywdzie i męczarni innych — w tem była cała jej cena i wartość. Podświadomy psychiczny sadyzm Atanazego, złączony z fizycznym masochizmem nadawał tej kombinacji szatański urok. W niej była odwrotność. To zadawalniało ambicje obojga. Rozdzielił ich zmięszany tłum gojów i semitów — wyszli osobno: on sam, ona pod rękę z narzeczonym.
Śniadanie u Bertzów, na którem podano potrawy zupełnie nieprawdopodobne — opis wymagałby osobnej książki — miało nastrój ponury. Wiadomość o planowanym na jutro zamachu stanu przetrąciła humory nawet największym optymistom. Udzielił jej zebraniu poufnie sam Bertz, mający wiadomości najpewniejsze i najprędsze. Urządzał tę niby demonstrację najprawicowszy odłam socjalistów, a właściwie partja wojskowa generała Bruizora. Ktoś stary mówił:
— Proszę państwa — to jest pewne jak 2 razy 2. Pewna partja robi zamach stanu — oczywiście najbardziej konserwatywna z rewolucyjnych — o faszyźmie niema u nas mowy. Ma oczywiście w początku takiej historji większą od innych ilość głosów za sobą w danem ciele parlamentarnem, a najmniej emanujących ją przedstawicieli w społeczeństwie. Wytrąca taka awantura z równowagi całe społeczeństwo, a nadewszystko armję, która staje się, przez ten czas do następnego zamachu, daleko bardziej podatna agitacji i mniej dyscyplinowana. Niezadowolona i będąca w mniejszości bardziej radykalna partja robi to samo, bo zasady ogólne wszystkich partji socjalistycznych