Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głość kilku metrów, stwarzając nieprzekraczalny dystans dla najwścieklejszych, co do sił i jakości, potęg męskich. Nawet Łohoyski, który, jako antysemita i homoseksualista, nie cierpiał Heli, wcielenia kobiecości w żydowskiem wydaniu, wstrząśnięty był do głębi jej pięknością. Czuł też instynktem zakochanego, jak straszne ma siły do zwalczenia. Widział Atanazego za nieprzebytemi zwałami kobiecości, niedostępnego, dalekiego. Delikatna, płowa uroda Zosi zmarniała przy tem zjawisku, jak świeczka przy łukowej lampie. Przeznaczenie zazębiało się coraz straszliwiej, na tle banalnych rozmówek. Prepudrech napróżno usiłował utrzymać maskę szczęśliwego narzeczonego. Od Heli szedł, złowrogi, trujący czar, wywołując rozpacz, poczucie czegoś utraconego na zawsze i cennego niezmiernie; zachwyt graniczący z bólem; wściekłość, przechodzącą w żądzę samounicestwienia; metafizyczny żal za beznadziejnie uciekającem życiem. Atanazy, wpatrując się w przewrotne zjawisko przeźroczystej maski świętości na bezwstydnej, nagiej jakby pod spodem, twarzy Heli, starał się odgadnąć swoją przyszłość. „Jest w niej coś nie do zgnębienia i ja muszę to zgnębić — może to śmierć, która zawsze jest koło niej. A może poprostu jest to mój typ kobiety, ten jedyny okaz na całym świecie, wypadek, który się zdarza raz na tysiące lat. Jakiemże strasznem świństwem jest to wszystko...“ Odległy obłok djalektyki, piękny skłębiony cumulus, unoszący się daleko gdzieś nad innemi krajami, oświetlony zachodzącem słońcem małego, podręcznego rozumku, krył się za horyzont mroczniejących szczytów i mrocznych już wąwozów życia — ŻYCIA — o jakże nienawidził Atanazy tego słowa i tego, co się za niem kryło. Nienawidził tej specyficznie miejskiej w małym stylu wiedzy o życiu i tego znaczenia owego słówka, w jakiem używają go jakieś nieszczęsne, połamane pseudo-mężatki i zwykłe prostytutki, jacyś upa-