Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ścią, jako bezpłodne marnowanie fosforu w mózgu, podobnie jak gra w szachy.
Genezyp: A jednak coś przeraża mnie w tem wszystkiem, gdy myślę tak razem z tobą. Ja chcę żyć, a duszę się w tem! Ratunku! — Zaniemówił na chwilę, zduszony prawdziwym strachem: czarnym, spoconym, wyłupiastym: załupionym za samego siebie w nieskończoności, a potem krzyknął i nic poznał swego głosu. Nagła przepaść mignęła w nim samym. Wszystko było nie to. Coś rzucało się na niego z jego własnego wnętrza — już nie obcy człowiek (ten dawny więzień — och! — jakże rozkoszne były to czasy!) ale coś, coś bezimiennego, a ostatecznego jak sama śmierć — i to nie tylko jego własna, ale śmierć wszystkiego — Nicość. Eliza siedziała nieruchomo, zwrócona swym czystym profilem ku niemu, ale po ustach jej błąkał się jakiś tajemniczy, prowokujący uśmieszek. Genezyp bił rękami powietrze, w którem z szaloną szybkością rozprzestrzeniała się gorąca broda tamtego, zabitego przez niego — już wypełniała cały wszechświat, już przekraczała granice skończoności, jak w wizji po dawamesku — jak wtedy gdy wszystko działo się w innej przestrzeni, poza tą naszą. A jednocześnie widział całą rzeczywistość przed sobą, z niesłychaną wyrazistością — jak nigdy dotąd — tylko jako jakieś coś obce, nieswoje — cudze i niewiadomo przez kogo oglądane. Zrobiło się straszno. Oczy miał wyłupione i dyszał ciężko. Eliza nie wytrzymała: wzięła go za głowę i przyciągnęła — wyrywającego się obłędnie — ku sobie. Takim go mieć na zawsze, panować nad nim, przetopić go w sobie na kogoś zupełnie innego, niepoznawalnego. Eliza kochała jego obłęd, kochała go jako warjata, w tem tylko znajdowała nasycenie — teraz miała taką chwilkę — poczuła, że ma ciało, że ma i to i tamto, tamto wewnątrz. Oczywiście nie wiedziała że dlatego to czuje — och — szczęście! Wtedy był jej, gdy się sam z siebie wyry-