Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwiększać dookolne ciśnienie i powoli przymuszać do istotniejszej według nich wewnętrznej pracy. Już miała Eliza parę konferencyjek tajnych z różnemi niższemi szarżami murti-bingowskiej hierarchji. Rozpoczęły się formalne lekcje. Na jedną z nich (niestety czas ich był ściśle oznaczony — od szóstej do siódmej i to denerwowało Zypcia, jako jeszcze jedno obowiązkowe zajęcie) przyszedł sam Lambdon Tygier, malutki starzec (a nie mały staruszek — to nie jest to samo) o popielatej brodzie i jasno–żółtych oczach, świecących jak topazy w bronzowej, gładkiej twarzy. (Podobno był kiedys plantatorem kawy). Ale nie powiedział absolutnie nic. Słuchał tylko, żując jakieś tajemnicze orzeszki. Za to Eliza wpadła w istny szał wykładowy pod wpływem jego obecności. Płynęły z niej rzeki wprost słodkiego nonsensu o zbieżnościach nieskończonych w X–tym wymiarze, o dwoistości już, już na granicy jedności, o sublimacji zmaterjalizowanych uczuć, o eterycznych dziurkach, przez które jedność spływa na rozdwojone stworzenia. Wszystko wiedziała napewno, bezapelacyjnie, wszystko umiała biedactwo objaśnić, nie było dla niej tajemnic. Lambdon słuchał i potakiwał. Świat tamten, świat Murti Binga tak samo był pospolity, jak z pewnego punktu widzenia ten nasz, z którym się zresztą przenikał, ale wszystkie problemy filozoficzne dotyczyły go w najlepszym razie, zarówno jak i tego naszego — ale tego zdawali się nie dostrzegać zajadli objaśniacze. Nie widzieli, że swoją nieistotną, dowolną paplaniną zabijają tajemnicę na drugim, fikcyjnym planie, nie różniącym się od naszego, zamiast poprostu bez całej tej parady zanegować ją gołosłownie na pierwszym, jak to czynią najzwyczajniejsze „bydlęta w surdutach“, żuiserzy i wyznawcy „życia samego w sobie“. Poco ta cała komedja? Coś podobnego podświadomie myślał adept nowej wiary, ale zawsze wpoprzek skonsolidowania się takich myśli stawało wspomnienie wizji: jed-