Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

punkt tajemniczy, posiadający jaki taki urok we wstrętnie jasnej pospolitości obecnego przekroju rzeczywistości i to nietylko tu, zdawało się, ale we wszechświecie całym. Cały świat dawny, z tajemnicami i cudami, przedstawiał się teraz jako niebezpieczny i męczący chaos, pełen rozkosznych schowków, ale również i plugawych zasadzek; nieznanych możliwości, ale i mąk rozdwojenia i wynikających stąd bardziej realnych inkomodacji. Przykład: historja z pułkownikiem — na więcej takich „przeżyć“ nie miał Zypcio ochoty, a jak zapanować nad czemś, co dzieje się samo, bez żadnego udziału kontrolnych aparatów? (pigułki miał przy sobie — to jedno było pewne.) Cała obecność (może z wyjątkiem n. p. takiej oto wewnętrznej ruchawki, lub chińskiego muru w oddali — tajemnic drugiego stopnia) była jaskrawo–jasna, prosta, z wewnętrznego punktu widzenia przynajmniej zupełnie bezpieczna — bez kryjówek, w których czaili–by się wrogowie–sobowtóry, ale też i bez t. zw. „uroczych zakamarków“, do których możnaby uciec w każdej chwili, mając dość rzeczywistości. Ale przedewszystkiem było to nudne — nudne jak cholera, jak chroniczna gonorhea, jak klasyczna sztuka, jak materjalistyczna filozofja, jak ogólna dobroć wszystkich względem wszystkich. I gdyby nie ta bitwa na ten ranek jakby obstalowana, to niewiadomo jakby jeszcze było — możeby doszło i do samobójstwa. Jedyną iskierką tajemnicy wyższego rzędu była ta nowa religja. Jej, jak „ostatniej brzytwy“, chwytali się wszyscy prawie, czując, że poza tem niema już absolutnie nic, prócz naukowej organizacji pracy. A dla niektórych było to bardzo mało. Szczególniej cierpieli ci, którym od dzieciństwa pompowano do mózgów wzniosłe a blade ideały, a potem kazano być bezmyślnemi maszynkami w imię tychże ideałów. Jakże tak można — a fe!
I Postanowił Genezyp, że jeśli przeżyje ten „mętlik“, (jak