Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

toby było „słodkie“! Ale na to nie można było sobie jeszcze pozwolić. To przyjdzie, to będzie napewno — taka chwilka jak drogocenny kamień cudownie oszlifowany i on się wtedy rozpłynie cały w ten torturowy sosik — poprostu przy niej zrobi z sobą coś. Już byli tacy.
Właściwie to oczywiste było, że ona kłamała o tem całem nienasyceniu: była przecież przepełniona rozkoszą, którą dał jej tamten: pół–bóg, wąsal, brutal, dziki władca, zaświniony wyżej głowy w jej ciele. I jak to on ją po tych swoich programowych upokorzeniach skopał, zbił, sprał, zmiażdżył...! Aa! [Niedarmo taki turbogenerator jak Kocmołuchowicz miał taką właśnie kobietę. Poznał się na niej wśród milionów pudów babskiego mięsa i uczynił z niej to, czem była teraz: władczynią krainy prawie metafizycznego kłamstwa (takiego co to zaprzecza wszystkiemu) i królestwa męczarni naprawdę I–ej klasy. A mając za sobą (psychicznie) Kocmołuchowicza, Persy nie bała się nikogo. Każdego mogła sparaliżować i zjeść na zimno (nawet kochając naprawdę — w jej kategorjach oczywiście) — jak gąsienicznik swoje ulubione liszki. Tylko tu działo się to jednoosobowo.]
Genezyp zmartwiał przywalony górą bezgranicznej męki. Zasnuły się świńską męczarnią wszystkie rozkoszne dolinki, do których możnaby w ostatniej chwili uciec. Wybełkotał przepalonym głosem nieswoje słowa, wykwitłe bezwolnie na tylko co rozwianym pamięciowym obrazie jej cudownie smukłych, długich, a jednak pełnych nóg — przecież całe pokryte były sińcami. (Teraz dopiero to sobie uświadomił). A sińce działały na Zypcia jak piorunian rtęci na pyroksylinę.
— Czy nikt...? Dlaczego te; te plamy? — Nie miał odwagi powiedzieć poprostu: „sińce“. I zrobił kolisty ruch ręką ponad kołdrą.