Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łkaniem właśnie, a potem, patrząc na Genezypa, znajdującego się w stanie ostatecznego, tak cielesnego, jak moralnego płciowego rozkładu, z najgłębszą miłością siostrzaną, powiedziała troszczącym się, zabiegliwym, gospodarskim w najlepszym stylu tonem:
— Może herbatki, Zypciu. Świetne ptifurki zrobiła dziś Golankowa. Jedz, jedz — taki jesteś mizerny. — A potem dodała z drapieżną namiętnością: — Teraz jesteś mój, mój. — (Inne jeszcze słowo podobne cisnęło się jej na usta, ulubione słowo kwatermistrza — nie wytrzymała i szepnęła je pocichutku, spuszczając przytem oczy, które wtem rzęsowem omdleniu, zdawały się mówić tylko jedno: „wiesz co mam, takie śliczne, pachnące, przyjemne, ale nie dla ciebie głuptaku. dla prawdziwych siłaczy świata tego“. Bo czyż jest coś bardziej nieprzyzwoitego jak spuszczone niby to ze wstydu, orzęsione powieki kobiece. Genezyp myślał, że się przesłyszał. To już byłoby niepodobieństwem.) — Nigdy mnie nie zapomnisz. W grobie jeszcze wieko trumny się podniesie, gdy o mnie pomyślisz. — Nie wahała się powiedzieć tak ordynarnego banalnego dowcipu III–ej klasy! I ten to dowcip zabrzmiał jak groźna, ponura, rozdzierająca bólem niedosytu prawda — w jej ustach niedosiężnych. I wpijała się mademoiselle Zwierżontkowskaja w jego pobladłą, cudownie piękną w nadludzkiej męce twarz, chłonęła chłopczykowaty, nieznośny płciowy ból w jego rozpalonych oczach, wdzierała się kawowo obwiedzionemi niewinnemi, fijołkowemi oczkami w rozdarte torturą jego usta i drżące szczęki, miażdżące w bezsilnej pasji świetne zaiste petits–fours’y. I miała rację. Bo czyż to właśnie nie było najpiękniejsze? Oczywiście nie z punktu widzenia sprawności korpusu oficerskiego armji kwatermistrza. O — o — o — ale coby było gdyby Zypcio dowiedział się nagle o tem co było wczoraj. Jakby się wtedy spotęgowała jego wewnętrzna furja! Ach,