Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
wmawiała wszystkim, że o zmianie gabinetu nie może być mowy, że wszystko jest w największym porządku. Nigdy nie było jeszcze takiej zgody między Sejmem a Rządem jak obecnie, ponieważ, na skutek kolosalnych sum zagranicznych, zużytych na wybory, sejm składał się prawie wyłącznie ze zwolenników Syndykatu, a zresztą stale znajdował się (na wszelki wypadek, dla wszelkiego bezpieczeństwa) na wakacjach, z czem się sam zupełnie zgadzał. Cała walka kwatermistrza z Syndykatem odbywała się tylko w jego mózgu i w paru mózgach najwybitniejszych zaślepieńców Narodowego Zbawienia. Dla ogółu była absolutną tajemnicą. Organizowano siły po obu stronach, nie objaśniając niżej postawionych osób co do głębszych celów i zamiarów. Dziwiono się później jak to wogóle było możliwe. Na tle ogólnego ogłupienia było to zupełnie wykonalne, czego dowodziły fakty. Fakt to wielki pan. Bądźcobądź paru wybitnych zagranicznych uczonych (socjologów, nie mających nic wspólnego z polityką) zaznaczało nieśmiało w jakichś notach i przypisach do innych tematów, że tak dziwnej sytuacji, jak obecnie w Polszcze nie było od czasu ekspanzji pierwszych chrześcijan. Cała n. p. dyplomacyjna „kanitiel“ z ościennemi i dalszemi nawet państwami, odbywała się w sposób tajny, bo oficjalnych przedstawicieli nikt u nas nie posiadał. Ostatni węzeł z komunizmem i to żółtym, Ticonderoga, był rozwiązany. Ambasador chiński odjechał już pół–roku temu, tajemniczy jak 40000 bóstw Kantońskiej świątyni.

W nastroju pod psem i z takiemi wiadomościami przyszła na kolację księżna, spławiwszy gdzieś po drodze Piętalskiego. Obecność jej była torturą dla Genezypa. Wiedział, że cokolwiekby nie uczynił nie ominie go dzisiaj ta „notte di voluttà“ à la d’Annunzio, której wcale nie pragnął, przed którą, na tle ostatniego kudefudru, odczuwał nieomal–że zgrozę. I właśnie dziś będzie musiał ściskać i miętosić to biedne, wstrętne dla niego, rozpustne cielsko, będzie musiał i koniec — to dziwne — a co dziwniejsze, że pożądał tego: nie jej samej, tylko faktu jej posiadania. To różnica, to gruba, piekielna różnica — działał jad przyzwyczajenia. I tak się też stało. Takie rzeczy wcale nie działają dobrze na początkującego bzika.
Tengier, dziwnie nieprzyjemnie podniecony, przywitał Zypcia z roztargnieniem. Pierwszy raz wogóle miał posadę, pierwszy raz był „czemś“ (o nędzo!) i kosztował małemi