Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tyna (niktby nie wytrzymał ani sekundy więcej) cała sala, jak jedno ciało, wypinała się, wyłupiała (aż załupiała się?) w tem wychyleniu się nagłem i beznadziejnem w inną psychiczną przestrzeń, w świat nieeuklidesowych uczuć i stanów na jawie (i złudzeń, już tego drugiego świata — o szczęście!) na jawie, bez żadnego narkotyku. Ogólnie możnaby powiedzieć tak: zanik zupełny świadomości swego indywidualnego bytu i towarzyszących mu realnych okoliczności: (domu, zajęć, upodobań, osób — te ostatnie transformowały się w wyobraźni w wymarzone cudne monstra, z któremi dopiero możnaby zacząć psia–krew naprawdę żyć. Ten żal, że tak nie jest, nie da się niczem wyrazić — cały żal, całego życia wspaniałego psa na łańcuchu, skondensowany w jednej sekundzie) — nic. Żyło się tylko tam na scenie. I to stwarzało tę piekielną atmosferę dla aktorów, w której oni spalali się w nieznośnie intensywnem, nad–życiowem kabotyństwie najwyższej, aż wzniosłej klasy, nie mąjącem jednak ze sztuką nic wspólnego, chyba dla normalnych i specjalnie „wnikliwych“ krytyków, którzy nosorożca od lokomotywy rozróżnić mimo szalonych wysiłków nie mogą.
Genezyp, ciągnąc za sobą Sturfana, rzucił się za kulisy szukać garderoby Liljan. Grała dopiero w trzecim akcie rolę duszka na tak zwanych „zmysłowych zaduszkach“ — co to było — lepiej nie mówić. Tylko jej niedorozwój płciowy, pomieszany z szaloną rzeczywiście jak na nią miłością do Abnola, utrzymywał ją w jakiej takiej równowadze. Wpadł nieprzytomny w wąską, rażąco oświetloną „klitkę“. Liljan siedziała na wysokim taburecie, a dwie starsze damy–krawcowe ubierały ją w jakiś sfeterek pomarańczowy, ubrany znowu wualami czarnemi i białemi, z pod których szarzały nietopezie skrzydła. Biedna wydała mu się siostrzyczka bardzo i pokochałby ją bocznem serduszkiem w tej chwili wprost