i wszechwiedzące turkusowe gałki oblały go swoim nieprzyzwoitym fluidem. Zaszczepiony w nim „bratni“ jad „bratał“ się ohydnie z „braterskiem“ spojrzeniem. To „rendez–vous“ trucizn, na nim, jak na trupie — o! — to nieprzyjemne. A jednak dobrze, że nauczył się miłości od tego pudła. Jest także takim bydlęcym „starszym panem“, który wszystko wie i umie. (Może nie pokazywać swojej umiejętności „tak odrazu“, ale się nie zawstydzi w–razie–czego.) Uczuł siłę zdobywczą i sprężył się — zaczaił się w sobie na tamtą, skrytą teraz w tajemniczem środowisku „kulis i zmysłów“ zjawę — księżna przestała dla niego istnieć zupełnie. — (no, to jest przesada — ale powiedzmy: prawie...) Nie wiedział: bydlątko głupie ile jej zawdzięcza, nie oceniał: kanalijka podła, jej uczuć wielkich, ostatnich (co on mógł o tem wiedzieć?) i właściwie zupełnie bezinteresownych — nic — rżnął na pysk przed siebie do tego baraniego profilku z za kulis — tam było jego przeznaczenie. „Ach, więc ona jest naprawdę tam gdzieś za sceną? Ten cud nie jest złudą?“ Teraz przekonał się, że nie wierzył dotąd w jej realną egzystencję. Uwierzył i doznał gwiaździstego, podpłciowego olśnienia. Połowa tamtej poprzedniej męki (no: ten tak zwany „wewnętrzny drab“; jad płciowy, demoniczny; cynizm w stosunku do własnych uczuć i tym podobne faramuchy) spadła z niego zaraz. Usta miał jeszcze zakryte maską, ale gały „bałuszyły się“ już „na nowe panny, na nowy świat“ — jak mówił podobno jakiś pan Emil, przechodząc pod oknem opuszczonej kucharki w niedzielę. Zakochał się „od pierwszego wejrzenia“, „coup de foudre“, „kudiefudriennoje razpalażenje ducha“ — takby powiedzieli „spłyciarze“ i możeby mieli nawet rację. Czasem faktycznie mają rację nawet „spłyciarze“–kanalje — trudno. Ale podobno znowu schizofrenicy w czasie narzeczeństwa dochodzą do najlepszych swych warjackich rezultatów. „Poprostu wogóle nic niewiadomo —
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/117
Wygląd