tyce niemal nieunikniona — a przecież trzeba dojść do całkowitej swobody od niej.
Ale, mój Boże, jak dotrwać. Nie może przecież Połoniecki[1] z nadludzką cierpliwością opłacać koszty mojego dojrzewania umysłowego.
Kogo zaś obchodzi u nas ta praca. Nie widzi jej nikt nawet. Polskim literatom ja byłem potrzebny, jako ewentualny argument metafizyczny na rzecz wielkości własnej. Irzykowski miał słuszność: ja nie wiem co myślę, ale napewno coś myślę, bo Brzozowski byle chciał się mną zająć, to zaraz potrafi to wytłomaczyć.
Byle chciał!
Właśnie, że w stopniu nawet nieusprawiedliwionym zanika, prawie zanikła ta chęć. Napracowałem się i najeździli się na mnie aż do przesytu różni jeźdce. Mam już dosyć.
Widzenie świata Berenta, światopogląd Nałkowskiej, głębokość Żeromskiego. Nie; — nędzą polskiej literatury, jej potępieniem jest brak myśli. Ani jednej myśli w całym tym ruchu. Nic, coby zostało tu po męsku w sposób określony i dobitny pomyślane i przeżyte.
Ci ludzie wiedzą, że istnieje zawsze pewna potencya uczucia, giestykulującego wzruszenia; myśl była potrzebna im tylko o tyle, o ile wywoływała uczuciowe echa.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/8d/PL_Stanis%C5%82aw_Brzozowski_-_Pami%C4%99tnik_p0030.png/500px-PL_Stanis%C5%82aw_Brzozowski_-_Pami%C4%99tnik_p0030.png)
- ↑ Połoniecki, nakładca szeregu ostatnich dzieł Brzozowskiego.