Choć hrabia aż zgiął się od tej pieszczoty i skrzywił trochę, nie mógł się obrazić za ten dowód czułości, znając obyczaje Jankesów.
— I nam będzie bardzo miło — odparł uprzejmie. — Zapewne, spotkamy się przy posiłkach nieraz...
— O tak, tak! — wykrzyknęła pani Maud z enfazą. Oh, yes! Pragnę się zaprzyjaźnić z miss Mary...
Po paru zdawkowych jeszcze frazesach, Amerykanie odczepili się wreszcie, od Marysieńki i Wazgirda, oświadczając, że są zmęczeni, pragną się przespać i idą do swoich numerów.
A kiedy znikli, hrabia rzekł do Pohoreckiej, spozierając w ślad za niemi.
— Są znakomici! Byliby nieznośni, gdyby nie byli tacy zabawni! Ujrzała pani, przynajmniej, typy oryginalne!
Marysieńka również odniosła to samo wrażenie. Lecz szczerze mówiąc, nie zachwycała się zbytnio hałaśliwemi sąsiadami.
Jeśli poprzedniego dnia rubaszni jankesi niezbyt przypadli do smaku Pohoreckrej, to nazajutrz była z tej znajomości prawie zadowolona. Bo Wazgird zastukał do niej wcześnie rano do pokoju i oznajmił, że na cały dzień pozostawia ją samą, gdyż musi w pilnych a jej wiadomych interesach wyjechać.
— Proszę nie zapominać — zawołała przez drzwi — o nadaniu depeszy, z zapytaniem, jak się miewa Gwiżdż i czy do nas przyjedzie?
— Oczywiście! Oczywiście! — potwierdził, a ponieważ widzieć go nie mogła, bo stał po drugiej stronie drzwi, po jego twarzy przebiegł jakiś złośliwy uśmiech.
Kiedy Pohorecka zeszła na dół do śniadania — czyli lunche‘u, jak to nazywali Amerykanie, całe towarzystwo już znajdowało się w komplecie. Hopkins przywdział deis sportowy kostjum, szary w czerwone kraty z krótkiemi spodniami, w którym jeszcze atletyczniej rysowała się jego postać, pani Carlson była też ubrana turystycznie, choć niemniej ubrylantowana, tylko Maud zatrzymała swój skromny sweterek. Rozprawiali, oczywiście o czemś z fer-