Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strony kamiennych schodków! Te drugie zaś, ukryte w smoku, przytwierdzonym do muru![1] Oto, czego nie zdążyłem przeczytać w planie!
— Niestety, zbyt późno czynimy to odkrycie! — burknął detektyw. — Ale, posłuchajmy, co tam się dzieje?
Automaty, w rzeczy samej, widocznie nie dochodziły do izdebki, lub musiał Hopkins zahamować ich działanie, gdyż z zewnątrz ucichł syk i szmer.
Natomiast, on sam, wstępował z towarzyszami do podziemi, bo rychło zabrzmiały w sali liczne kroki, kierujące się w stronę pokoiku, mieszczącego skarby.
— Jeszcze nie zdobył miljonów! — z dziwną zaciętością wyrzekł Gwiżdż — i nie prędko je zdobędzie! Chyba, że ta izdebka znowu kryje tajemnice, o których nie wiemy!
— Uwaga! — szepnął Den, ściskając go za ramię — Hopkins coś gada!
Amerykanin stał, istotnie, tuż za drzwiami i szydził swoim zwyczajem:
— Hallo! Drodzy przyjaciele! Jak się powodzi? Cóż, nie pomogły browningi? Może i teraz przyjmiecie mnie salwą? Hę? Niestety, kule utkwią w dębowych deskach i nie wyrządzą wielkiej krzywdy!
— Ale i ty nie dobierzesz się do nas, zbóju! — wykrzyknął Sorel.
— Nie dobiorę się? Mam wrażenie, prędzej, niż się tego spodziewacie! Bardzo to nieroztropnie zapuszczać się do podziemi, nie posiadając dokładnego planu! A widzę, że nie posiadacie go! Kochana Carlson, czyś gotowa?
— Gotowam! — zabrzmiał piskliwy głos Amerykanki.
— Założyłaś rurki?
— Założyłam!
— Więc, odkręć kurek! A wam, życzę powodzenia!
Spojrzeli na siebie w niepewności. W głosie Hopkinsa wyczuć było można pogróżkę, nie wróżącą nic dobrego.
— Co zamierza? — szepnął Gwiżdż.
— Nie mam pojęcia! — odparł cicho detektyw i zmarszczył czoło. Znać było, że zastanawia się nad czemś poważnie.

Tymczasem, z tamtej strony drzwi, zapanowało głu-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brakującą treść zdania uzupełniono na podstawie wydania w piśmie 5-ta Rano, nr 89, 1932 r.