Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem, otwór rozszerzał się coraz bardziej, widniała już w nim cała postać Hopkinsa, dalej jacyś wysocy drabi, a z tyłu Carlsonowa, oświetlająca tę grupę, trzymaną wysoko w ręce latarką.
— Salwa! I na nich! — ryknął Den, rzucając się naprzód.
Huknęły wystrzały. Lecz, Hopkin, snać przygotowany musiał być na ten atak, bo błyskawicznie zatrzasnął drzwiczki, a kule zadzwoniły tylko o metalową powłokę smoka.
— Tacyście, mądrzy! — zawołał. — Ale i ja, nie głupi! Dobrze przynajmniej, że was wytropiłem i wiem, gdzie się znajdujecie.
— Nie minie cię, bandyto, moja kulka! — warknął po angielsku, wściekły SorelSpróbój, do nas się dostać!
— Och, ręczę, że bez wystrzału!
Nagle, rozległy się dokoła nich jakieś syki. Stało się najgorsze. Automaty, przedstawiające małpoludów i potwory, które Gwiżdż przyjmował za nieszkodliwe teatralne dekoracje, ruszyły z miejsca.
Ruszyły z miejsca, niby nacierając na naszą grupkę, błyskając jakiemiś ogniami i wyrzucając kłęby dymu.
— Uciekajmy! — zawołał przerażony Den. — Uciekajmy! Tu niema chwili do stracenia! Do skarbca!
Ledwie zdążyli uskoczyć. Wpadli, do izdebki, w której znajdowały się zebrane miljony i zatrzasnęli za sobą drzwi. Od wewnątrz, znajdowały się węgle. Detektyw zasunął je szybko i dopiero odetchnął z ulgą.
— Djabelskie wynalazki! Zaiste djabelskie! — mamrotał, nie mogąc ochłonąć z emocji. — Wiecie, co wyrzucają z siebie, te przeklęte automaty? Gazy oszałamiające, czy też trujące! Jeszcze sekunda, a byłoby po nas!
— A czy tu nie dotrą? — z lękiem rzuciła Marysieńka.
— Wątpię! Zatrzymały się o kilka kroków przed izdebką!
Zresztą, osłaniają nas teraz drzwi, są one dębowe i mocne...
A Gwiżdż, ocierając rękawem, zroszone potem czoło, mamrotał:
— Rozumiem! Wszystko pojmuję! Pierwsze, strzelające figury tamują śmiałkowi przejście, wiodące ze