Przejdź do zawartości

Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiadomo gdzie znikł, niby w ścianę się zapadł, chcąc pocieszyć samych siebie, udali, że chętnie nań się zgadzają.
— Idziemy! A może, się uda!
Pobiegli znów, długą drogą automatów na drugi koniec sali. Lecz, choć oświecali ze wszystkich stron ścianę, choć Gwiżdż ją opukiwał, a Den aż ukląkł i czołgał się po ziemi, szukając przejścia w podłodze, nigdzie nie mogli natrafić na ślad potajemnych drzwiczek.
— Cóż, u licha! — zaklął detektyw. — Toć Hopkins nie jest duchem i nie przenika, niczem duch, poza grube mury! A przysiągłbym, że tędy właśnie uciekł!
Gwiżdż pokiwał głową.
— Musi tu się znajdować — rzekł — nieznane nam przejście, tylko nie umiemy go odnaleźć!
— Hm! — jął rozważać Den. — Rada trudna! Właściwie, nie pozostaje nam nic innego, jak spokojnie oczekiwać na powrót Hopkinsa i przyjąć go należycie! Ale, co wymyśli ten łajdak? Bo, bezwzględnie jest obeznany lepiej od nas z sekretami tej podziemnej sali. Pobiegł teraz po swych towarzyszów i wnet się tu zjawi!
— Będzie usiłował jaknajprędzej dostać się do skarbów!
— Aby do nich się dostać, musi z nami stoczyć walkę! Nas jest troje, nie licząc pani Marysieńki, ich zaś, o ile wierzyć słowom naszego wieśniaka-gospodarza, czterech mężczyzn oraz kobieta, Carlsonowa. Szanse więc, prawie równe i nie łatwo przypadnie mu zwycięstwo! Posiadamy browningi, zapasowe magazyny i dostateczną ilość nabojów! O ile, nie szykuje nowego podstępu, nie na jego korzyść może wypaść ostateczna rozgrywka!
Oświadczenie detektywa, wlało jakby nową otuchę w serca Gwiżdża i Solera. Kapitan mruknął:
— Nie damy się „łatwo“.
Den, tymczasem, układał już plan przyszłej rozprawy.
— Musimy się ukryć w tej stronie właśnie, w mroku i wpuścić do podziemi Hopkinsa wraz z jego bandą! Zgaśmy nawet latarki! A gdy przybędzie, przekonamy się przedewszystkiem, gdzie znajduje się drugie potajemne przejście i rzucimy się na nich! Odwagi, pani Mary-