— Ptak chyba jaki zabłąkany — pomyślała — dobija się tutaj! Bo cóżby inaczej to oznaczać mogło?
Już miała przysunąć krzesełko i, wspiąwszy się na nie, stwierdzić, co się dzieje za wysoko umieszczonem oknem, gdy wtem przeszkodziły jej w tym zamiarze, nowe hałasy.
Te jednak dochodziły z za drzwi i powód ich był zupełnie wyraźny. Ktoś dążył w kierunku izdebki Marysieńki i przekręcał klucz w zamku.
— Znowu Hopkins! — jęknęła z rozpaczą i odsunęła krzesełko. — Przychodzi mnie dręczyć!
Drzwi się rozwarły, lecz miast barczystej sylwetki Amerykanina, ukazała się na progu niewieścia postać. Była nią Maud.
— Kochana Mary! — wymówiła przyciszonym głosem serdecznie, podbiegając do niej i prawie obejmując siłą. — Wiedz, że wszystko, co tu się dzieje, robi się wbrew mej woli! Ja sama, jestem w ich ręku tylko powolnem narzędziem! Ale, pamiętaj! Zal mi cię serdecznie i cokolwiek tylko będzie zależało odemnie...
Marysieńka odepchnęła lekko Amerykankę. Sama nie wiedziała, czy to nie oczekiwany sprzymierzeniec przybywa, czy też ma się obawiać nowego podstępu ze strony Maud.
— Dziękuję pani! — przerwała sztywno. — Dość późno przychodzi ta skrucha! Należało mnie uprzedzić wcześniej!...
Ale tamta, niezrażona, szorstkim tonem Pohoreckiej, dalej tłumaczyła.
— Zrozum, nie mogłam!... To są straszni ludzie i ja się ich boję. Musiałam robić, co mi kazali, bo inaczej zabiliby mnie, bez najmniejszej litości!
Nadal, nie masz do mnie zaufania! Nie dziwię się! Ale, przyszłość pokaże, że nie jestem taka zła, jak sądzisz i zmażę moją winę przed tobą! A teraz muszę udawać obojętną, bo już nadchodzi, ta przeklęta Carlson...
Rzeczywiście, za drzwiami zabrzmiały nowe kroki i do izdebki weszła pani Carlson. Dziś była ubrana skromnie, widocznie doszedłszy do przekonania, że zbytecznem się stało udawania zamożnej Amerykanki. Tylko twarz jej pokrywała, jak zwykle, warstwa pudru i szminki, a oczy błyszczały drapieżnie, nieprzyjemnie.
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/125
Wygląd
Ta strona została skorygowana.