wę jasno i grożą, że o ile Pohorecka na ich warunki się nie zgodzi, zepchną ją w otchłań hańby i poniżenia.
— Brr... — wzdrygnęła się cała, a jej wzrok pobiegł w kierunku zakratowanego okienka.
W rzeczy samej, znalazła się w straszliwej sytuacji i z nikąd nie może się spodziewać ratunku. Gwiżdż nie żyje, a hrabia, który z konieczności musiałby być jej obrońcą, zginął. Zagranicą bawi pod fałszywem nazwiskiem, a w Polsce pomyślą, że uciekła w obawie odpowiedzialności... Co dalej?
Marysieńka, czując, że czoło jej mało nie pęknie z nadmiaru przykrych myśli, zbliżyła się do swego maleńkiego, żelaznego łóżka i na niem zajęła miejsce. Och, o ileż była szczęśliwsza wówczas, w prawdziwem więzieniu, skąd tak zdradziecko ją wyciągnął Wazgird!
Siedziała, patrząc przed siebie bez celu i nie znajdując żadnej rady. Wreszcie powoli skleiły się jej powieki a głowa opadła na poduszkę. Zasnęła wyczerpana troską a może to były resztki działania potężnego narkotyku, pod którego wpływem przebyła tyle czasu.
Sen ten trwał, zapewne, kilka godzin, i kiedy rozwarły się jej powieki, zapaść musiał wieczór, bo w izdebce wysoko, pod sufitem świeciła mała, elektryczna lampka, a za okienkiem, panowały ciemności. Widocznie, w czasie jej uśpienia, ktoś wchodził do izdebki, gdyż na małym stoliczku stał dzbanek i parę talerzy.
— Jedzenie! — przemknęło w jej myślach i teraz dopiero stwierdziła, że jest głodna.
Nic dziwnego! Bo, kiedy wzrok Marysieńki padł na zegarek-bransoletkę, umieszczoną na ręku — dziwnym trafem, nie nakręcony wczoraj zegarek nie stanął — stwierdziła, że dochodzi północ. Przespała prawie cały dzień, a nie jadła dobę!
Poderwawszy się ze swego posłania, podbiegła do stolika. Znajdowało się tam kilka butersznytów oraz dzbanek z wystygłą kawą.
Pochwyciła butersznyty i prawdopodobnie zjadła rychło nie pozostałoby ani śladu, gdyby w tejże chwili dziwny szczegół nie zwrócił uwagi Marysieńki. Wydało jej się, że słyszy dziwny szmer.
Szmer dobiegał od zewnątrz. Od strony okienka i robiło to wrażenie, jakby ktoś delikatnie uderzał palcem w szybę.
Strona:PL Stanisław Antoni Wotowski - Wiedźma.djvu/124
Wygląd
Ta strona została skorygowana.