Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łamiąc inne kamienie, a ciężkim swym lotem
Rozbijają Dunajec i toną z łoskotem.
Opuściwszy Leśnicę — w Szlachtowy ustroniu
Używamy chwil miłych na góralskim koniu,
Który do samych szczytów powoli, bezpiecznie,
Głowę na dół zwiesiwszy, spina się koniecznie;
Koń, ażeby gościowi wrażeń nie zakłócił:
Postępuje tak lekko by się nie przewrócił;
Zdaje się swego pana myśli odgadywać,
Że umié doskonale te skały przebywać!
Przed nami Sokolica tych Pionin królowa,
Chociaż za inne góry swoje piersi chowa;
Przeraża tém okropniéj, im bliżéj się zdaje,
Dmiąc wiatrem na przyległe polany i gaje;
Nienawistna wszystkiemu, pragnie wszystkich zguby.
Lecz przeciw niéj stojące prostopadłe Czuby
Szydzą z niéj, że przed laty orłów białych miała,
A szanować i cenić ich gniazd nie umiała;
Które potém w dalekie uleciawszy strony,
Zostawiły po sobie żal nie ukojony.—
Tu łatwo pośliznąć się gdziekolwiek człek stanie,
I zlecieć w dwieście sążni głębokie otchłanie,
Do których żaden kamień cały niedopadnie,
Bo rozpryśnie się w locie, nim utonie na dnie!
Tak wysoko jesteśmy, a przecież nad nami
Wystawają z kamieni kamienie z jodłami;
Zdające się straszliwie każdéj chwili zsunąć,
I z grzmotem piorunowym w straszną przepaść runąć,
Bo przez wielkie szczałbiny widać niebo jasne;
A przechody tak trudne, zdradliwe i ciasne,
Że jak gdyby przez prasę przeciskać się trzeba,
Bo wyjść po owych perciach jak gdyby pod nieba!