Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Sesemann wszedł do jadalni, gdzie panna Rottenmeier wodziła badawczem spojrzeniem po stole nakrytym do kolacji. Usiadł, a panna Rottenmeier zajęła miejsce naprzeciwko. Spostrzegłszy, że wygląda jak samo nieszczęście, zapytał:
— Cóż to znaczy, panno Rottenmeier? Wita mnie pani tak ponurą miną? Cóż się stało? Klarcia wygląda doskonale.
— Proszę pana, — zaczęła dama z naciskiem i powagą. — Klarę dotyka również to, co się stało. Zostaliśmy strasznie oszukani.
— Jakto? — spytał spokojnie, pijąc wino.
— Postanowiliśmy, jak panu wiadomo, wziąć do domu towarzyszkę zabaw dla Klary. Wiedząc, jak bardzo panu zależy na tem, by otoczenie córki składało się wyłącznie z tego, co dobre i szlachetne, powzięłam zamiar sprowadzenia dziewczynki z Szwajcarji, ponieważ, jak wiem z książek, istoty te zrodzone w przeczystem powietrzu górskiem, rzec można nie tykając ziemi, idą przez życie...
— Sądzę — zauważył pan Sesemann, — że mieszkańcy Szwajcarji muszą także dotykać ziemi, jeśli chcą iść. Inaczej mieliby skrzydła, nie zaś nogi.
— Ach! Pan mnie chyba dobrze rozumie! — ciągnęła dalej. — Mam na myśli owe znane w wysokich sferach górskich żyjące, czyste postacie, płynące w dal, jak wiew ideału...
— Nacóż Klarci takiego wiewu ideału, proszę pani?
— O, ja nie żartuję wcale! Sprawa jest dużo poważniejsza, niźli pan sądzi. Zostałam strasznie, okropnie oszukaną!
— Na czemże polega ta groza? Dziecko nie wygląda wcale strasznie! — zauważył spokojnie.
— A więc, niech pan wie jedną choćby rzecz. Istota ta wprowadziła w dom pański strasznych ludzi i zwierzęta!
— Zwierzęta? Cóż to znaczy? Jakże mam to zrozumieć?