Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Heidi nie ruszyła się przez cały czas z pod drzwi. Klara słuchała dotąd i patrzyła na wszystko ze swego wózka. Teraz przywołała Heidi skinieniem:
— Chodź do mnie!
Heidi podeszła do niej.
— Czy wolisz zwać się Heidi, czy Adelajda? — spytała Klara.
— Jestem Heidi i na tem koniec! — odrzekła.
— Tak cię będę tedy nazywała. Imię to jest całkiem odpowiednie dla ciebie. Nie słyszałam go dotąd i nie widziałam podobnej do ciebie dziewczynki. Czy zawsze miałaś takie krótkie, kręte włosy?
— Oczywiście! — odrzekła Heidi.
— Czy chętnie jechałaś do Frankfurtu?
— Nie! Ale jutro wrócę do domu i przywiozę babce białe bułeczki! — oświadczyła Heidi.
— Dziwna z ciebie dziewczynka! — zauważyła Klara. — Sprowadzono cię umyślnie do Frankfurtu, byś pozostała ze mną i uczyła się tego co ja, ty zaś nie umiesz czytać! To świetne! To zabawne! Będzie jakaś odmiana przynajmniej w lekcjach. Dotychczas nudziły mnie strasznie i nie mogłam się doczekać, by minął ranek. Musisz wiedzieć, że co dzień z rana przychodzi pan profesor i lekcja trwa aż do drugiej. Pan profesor często podnosi książkę do samych oczu, jakby nagle stał się krótkowidzem. Ale ja wiem dobrze, że poza książką ziewa straszliwie. Panna Rottenmeier zakrywa raz po raz twarz chustką, niby to wzruszona tem, co czytamy, ale wiem, że także ziewa okropnie. I mnie się chce często ziewać, ale tłumię to, bo inaczej, gdy tylko raz ziewnę, panna Rottenmeier idzie zaraz po flaszkę z tranem, mówiąc, że znowu jestem osłabiona. Zażywanie tranu, wierzaj mi, to rzecz najokropniejsza w świecie i wolę już nie ziewać. Teraz nastanie coś weselszego i będę mogła słuchać, jak ty się uczysz czytać.