Strona:PL Spyri Johanna - Heidi.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Heidi znikła natychmiast.
— Dziewczynka powinna była już poprzedniej zimy uczęszczać do szkoły, a tem więcej ostatniej! — ciągnął proboszcz dalej. — Nauczyciel udzielił dwukrotnie napomnienia, a wy, sąsiedzie, nie usprawiedliwiliście się wcale. Cóż zamierzacie uczynić z dzieckiem?
— Zamierzam nie posyłać dziewczynki do szkoły! — odparł Halny Dziadek.
Proboszcz spojrzał, zdumiony wielce na starca, który siedział na ławce z założonemi na piersiach rękoma i miał minę nieustępliwą.
— Cóż chcecie zrobić z dziecka? — spytał znowu.
— Nic! Rośnie, chowa się, bawi z kozami i ptakami, jest jej dobrze, a niczego złego od zwierząt nauczyć się nie może.
— Ależ dziecko nie jest kozą, ni ptakiem tylko człowiekiem. Nie uczy się wprawdzie od swych towarzyszy niczego złego, ale nie uczy się też niczego zgoła. A przecież powinna się uczyć dziewczynka, bo już czas po temu. Przyszedłem, sąsiedzie, umyślnie zawczasu, byście mogli w ciągu lata rzecz rozważyć i przysposobić. Ostatnia to zima, czasu której Heidi nie pobierała żadnej nauki. Najbliższej zimy musi i to codziennie chodzić do szkoły.
— Nie poślę jej, księże proboszczu! — oświadczył Halny Dziadek stanowczo.
— Czy myślicie, sąsiedzie, że niema środka doprowadzenia was do rozumu i złamania uporu? — powiedział proboszcz żywiej nieco. — Zwiedziłeś pan przecież kawał świata, nabierając różnych wiadomości. Sądziłem, że znajdę u was, sąsiedzie, więcej rozwagi.
— Tak? — odparł Halny Dziadek, również z pewnem rozdrażnieniem w głosie. — Sądzi więc ksiądz proboszcz, że będę następnej zimy posyłał wątłe dziecko, bez względu na burzę i śnieg o dwie godziny drogi, poto by wracało samo o zmierzchu,