Przejdź do zawartości

Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
CHRYSOTHEMIS.

Klnę się na domu ognisko, że mówię
To bez szyderstwa, iż on tutaj stanął.

ELEKTRA.

O ty nieszczęsna, jakiego człowieka
Słysząc, zbyt łatwo zawierzyłaś słowom?

CHRYSOTHEMIS.

       885 Od siebie mam to, bom znaki widziała
Pewne i z nich mi zstąpiła ta wiara.

ELEKTRA.

Jakiż masz dowód? cóżeś ty spostrzegła,
Że aż gorejesz szalonym tym żarem?

CHRYSOTHEMIS.

Na bogów, słuchaj, aż rzeczy poznawszy
       890 Potem osądzisz, czym zdrowa, czy głupia?

ELEKTRA.

Mów więc, jeżeli to radość ci sprawia.

CHRYSOTHEMIS.

Wszystko ci tedy powiem, com widziała.
Kiedy tam przyszłam, gdzie ojca grób dawny,
Widzę, że sączy z samego wierzchołka
       895 Świeżo wylana ciecz mleczna, a w koło
Wszelkimi kwiaty kurhan umajony.
Dziw mnie zdjął wielki, rozglądam się przeto
Czy się nie natknę na człeka w pobliżu.
A kiedy widzę, że cisza w około,
       900 Pomknę do grobu i nagle spostrzegam
Pęk młodych włosów na szczycie mogiły.
Więc na ten widok wręcz staje przedemną