Przejdź do zawartości

Strona:PL Sofokles - Antygona.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ANTYGONA

Kiedy tak mówisz, wstręt budzisz w mym sercu
I słusznie zmierzisz się także zmarłemu;
Pozwól, bym ja wraz z moim zaślepieniem
Spojrzała w oczy grozie; bo ta groza        95
Chlubnej mi śmierci przenigdy nie wydrze.


ISMENA

Jeśli tak mniemasz, idź, lecz wiedz zarazem,
Żeś nierozważna, choć miłym tyś miła.


CHÓR

O słońca grocie, coś jasno znów Tebom        99—160[1]
Błysnął po trudach i znoju,
Złote dnia oko, przyświecasz ty niebom
I w Dirki[2] nurzasz się zdroju.
Witaj! Tyś sprawił, że wrogów mych krocie
W dzikim pierzchnęły odwrocie.

Bo Polinika gniewny spór
Krwawy zażegł w ziemi bój,
Z chrzęstem zapadł, z szumem piór
Śnieżnych orłów lotny rój,
I zbroice liczne błysły,
I z szyszaków pióra trysły.

I wróg już wieńcem dzid groźnych otoczył
Siedmiu bram miasta gardziele,
Lecz pierzchł, nim w mojej krwi strugach się zbroczył,
Zanim Hefajstos[3] ognisty w popiele
Pogrążył mury, bo z tyłu nawałem
Runął na smoka[4] Ares z wojny szałem.


  1. w. 99—160. Liczba wierszy w ten sposób podana odnosi się do wierszy oryginalnego tekstu.
  2. Dirke — źródło na północny zachód od Teb.
  3. Hefajstos — bóg ognia, a więc tu: pożar.
  4. na smoka — bo Adrastos, najprzedniejszy wśród najeźdźców, miał smoka wyrzeźbionego na tarczy.