Strona:PL Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

By się spukać, by oko dać sobie wyłnpić,
Przecie popowiczównie świeży wieniec kupić,
Umiał on co rok wiązać w dzień Piątnic Paraszkę,
Dawszy jedwabiem wyszyć rąbkową zapaskę,
Że tak długo koło jej uwijał sią matni,
Aż się uwikłał ślubem i wpadł w dół ostatni.
Inakszą fantazyą znać było w Zacharku,
Nie chciał ten małżeńskiemu jarzmu podać karku,
Lecz że z młodu odprawiać zaczął mięsopusty,
Tejże się i na starość nie puścił rozpusty:
Między stadem dziewiczem jako buhaj brykał
I do cudzych się czasem jałowic przymykał;
Nieraz mu też zuchwałych rogów kijem ztarto,
Często ledwie nie z własnej skóry go odarto.
Nie wiele on sieluszkom na fawory tracił,
Tylko bykowe przez rok kilka razy płacił;
Przecie ani karaniem do świętego stadła
Nie mógł go nikt przewabić od cudzego sadła,
Prędko też w tym nierządzie osowiał, a grzyby
Frantowskie mu osiadły czoło bez pochyby;
Do tego, powiadają, że mu z kozich rogów
Dla lubości zadała młynarka pirogów —
A gdy go niemi w wieczór czwartkowy karmiła,
Ni tobie, ni mnie, trzykroć splunąwszy, mówiła;
I dobrze wywróżyła, bo z tego Zacharka
Ni bogu świeczki było, ni ludziom ogarka.
Rok temu właśnie minął w dzień świętej Pokrowy,
Kiedy z bratem na odpust chodził do Osowy;
Tam obadwa wspomnieli starodawne pienia
I, które w pierwszym wieku widali, zjawienia;
A podchmieliwszy sobie, wychodząc z kiermaszu
Wespół śpiewali, aż też omierzchli w pół lasu,
Gdzie błąkając omacnie na ziemię ulegli
Chcąc odpocząć, w tem ognia daleko postrzegli;
Nuż ku niemu co prędzej, a gdy przyszli blisko,
Obaczą nałożone z suchych drew ognisko,
Przy nim parę wyrostków; ci łuczywem smolnem
Podjęli się im świecić i gościńcem wolnym
Z chaszczów ich wyprowadzać, tylko że nie sprostał
Zacharko za Filenkiem, troszeczkę pozostał;
Zatem pierwszy przewodnik świecąc Filenkowi,
Prostą drogą go przywiódł aże ku domowi;
Ow zasię zwodnik raczej niż przewodnik, drugi,
Który swe ofiarował Zacharce posługi,
Tak go długo po karczmach, po wiklach, wąwozach
I po niedźwiedzich wodził nieboraka łożach,
Aż kur zapiał i puhacz przeraźliwie krzyknął,
Dopiero ów wódz głowni porzuciwszy zniknął.
Tu Zacharko zląkłszy się cicho sobie myśli:
Nie oniż to oszuści znowu do nas przyśli,