Strona:PL Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak wiele listów strumieni okrywa,
Niechaj pospołu z wodą tu przypływa,
Niech wody łzami, kwiateczki ozdobą,
Listki niech będą grobowi żałobą,
Grobowi, w którym twardym snem zmorzony
Nocuje Symich mój nieprzepłacony;
Już nie on Symich, jaki w ciele żywem
Był czerstwym, grzecznym, chybkim, urodziwym;
Ale żalu mój, w żałośnej postawie,
Bardzo odmienny, on i nie on prawie,
A zgoła nie on, tylko jego ziemna
Lepianka oczom ludzkim nie przyjemna,
Z której gospodarz ustąpił, a ona
Stoi pustkami sobie zostawiona,
Stoi jak szałasz chrościany odarty,
Które winiarze stawiają do warty;
Zaledwie z onej straż ustąpi kucze,
Już ją lada kto obdziera i tłucze.
A przetoż góry i niskie doliny!
Pomożcie wdzięcznej płakać mi dzieciny,
Którą swem mlekiem jowiszowe córy
W cieniach Parnaskiej wychowały góry,
Którą kołysząc, aby spała chutniej,
Gdy przyśpiewują cichuchno przy lutni,
Wszystkie muzyki i pieśni w nie wlały,
Jakie piastunki kolwiek one grały.
Teraz już dziewek boskich ukochany
On wychowaniec, z prochem pomieszany,
Zamknął żelaznem usta swe milczeniem,
Już go nie słychać, już się słodkiem pieniem
Do pozostałych przyjaciół nie ozwie,
Póki nas trąba do sądu nie pozwie —
Ona to trąba, która kiedy krzyknie
Na trwogę, wszystko stworzenie przeniknie,
Wszystkie otworzy groby zmarłych ludzi,
Wszystkich nas ze snu długiego obudzi
I stawi na sąd ostatni w tem ciele,
Które już było zginęło w popiele.
Tam śmierć od żalu okrutnie zawyje
I własną ręką sama się zabije,
Tam niezbłagane dni naszych szafarki
Rzucą o ziemię niepłatne zegarki,
Słońce od strachu nagłego zemgleje;
Księżyc twarz krwawą posoką zaleje,
Gwiazdy z przestrachu chorobą szkaradną
Z nieba rzucone na ziemię upadną,
Ziemia się z gruntu poruszy, a skały
Będą się zbijać jako morskie wały,
Wszystkie misterstwa rąk ludzkich i czyny
Potop ogniowy obróci w perzyny,