Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ot, zawstydziła się i uciekła. A tak wyglądała, tak wyglądała, myślałem, że oczki wypatrzy na Kraków. Młode to i ciekawe, a nieśmiałe...
Wacek poszedł w stronę, w której mignęła mu się spódniczka Jagusi. Edzio, który nie umiał rozmawiać z ludem, czuł sie spadłym z księżyca, a silił sie być swobodnym i to go bardzo męczyło.
Po długiej chwili wrócił Wacek, prowadząc za reke Jagusię.
— A oto i dzieci! jakże im razem śpiluje — zawołała matka, klaszcząc w dłonie.
Edzio się zerwał, chciał przywitać komplementem Jagusię, lecz zabrakło mu słów. Jaguś wyciągnęła do niego rękę, mówiąc:
— Pan nie jesteś malarzem?!...
— Po czem to pani poznała? — zapytał.
— Ja nie żadna pani, a poznałam, bo nie byłeś z nami na weselu w Nowej Wsi.
— Wszyscy nasi byli — dokończył Wacek.
Edzio stał, zapatrzony. Długie rzęsy, w czarnych oczach głębia, smagława twarzyczka madonny, nozdrza lekko odchylone i uśmiech wiosny... Spojrzał na Wacka, objął ich razem wzrokiem i odezwał sie po francusku:
— Pojmuję cie i rozgrzeszam.
— Bo i ty jesteś artystą! — zawołał Wacek — i tak samo upajasz się bezwzglednem pięknem, jak i my — dodał po polsku.
Jagusia, domyślając się, że o niej mowa, rozśmiała się serdecznie. Za nią poszła matka, siostra Marysia i Tomasz, ojciec. Śmiano sie wesoło, co ośmieliło i Edzio nastrajał sie do ogólnej wesołości i swobody.
Zbliżyli sie ludzie ze wsi, przypatrując się ciekawie pięknym koniom, złocistej uprzęży, służbie, powozowi.