Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A dlatego, że jestem dzieckiem natury, serce mi drży z radości i strachu.
Ludzie przy studni postawili konewki, inni powychodzili z chat, chłopcy popędzili naprzód do chaty Tomasza opowiedzieć, że królewicz w złotej karecie jedzie. Na wsi zrobił się ruch, za karetą szła pogwara wrzawy i podziwu.
— Tu! — zawołał Wacek, wzruszony; konie stanęły.
Wyskoczył Edzio, sprowadzając wolno przyjaciela.
Biała spódniczka w czerwone kwiaty zniknęła im z przed oczu, kryjąc się za węgłem domu.
— To Jaguś — szepnął Wacek.
Przed chatą czekał Tomasz w płótniance, podał Wackowi rękę i skłonił się Edziowi. Wyszła również matka. Wacek pocałował ją w rękę, a ona go w czoło i gładząc mu włosy, mówiła:
— O, mój królewiczu, trapiliśmy się, że aż nam serce schło, a w głowie jasnej myśli nie można było złapać. Dziewczęta moje mało się nie zgubiły. A ty, Marysiu, przynieś z izby stołki.
Wyszła Marysia, za nią Jaś ze stołkami. Dziewczyna lśniła urodą, pięknością rysów i przepysznemi, jak karbunkuły, czarnemi oczyma. Rozśmiała się na przywitanie, pokazując perły z za korali ust. Spojrzała na Edzia spokojnie, lecz tym spokojem oddech mu w piersiach zapierała.
— Jakże, moje dziecko, nożyna twoja? — zaczęła Tomaszowa.
— Krzepię się, matusiu, gdym was ujrzał zapomniałem o nodze.
— No, no, to mi się podoba, to po naszemu, siadajcież, królewiątka.
Wacek spojrzał na onieśmielonego Edzia, jakgdyby się chciał go zapytać: czy to nie mowa wdowy z Balladyny?
— A gdzież Jagusia? — prawiła dalej wesoło matka,