Strona:PL Sewer - Bajecznie kolorowa.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Trzeba wystąpić przed „starym“ z szykiem, z jakąś fantazją artystyczną i byczą miną...
— Masz ochotę, żeby ci pierścionek wykupił?...
— Wiesz, Antek, tyś nieraz kapitalnie głupi, chociaż masz czasem bajeczne pomysły.
— Jedno drugie równoważy.
— Niezawodnie. Nie mam rękawiczek, jakże pójdę?
— Bez, bo na rękawiczki niema...
— Antek, tyś czasem genjalny...
— Być może — jesteś gotów?
— Zaraz, tylko się przejrzę i kapelusz z fantazją nasadzę.
Wyszli w dobrych humorach. Lecz humory gasły w miarę zbliżania się do pracowni starego.
— Zaczekam w tej piwiarni na ciebie, zjem parę kiełbasek i wypiję kufel piwa.
— I zostawisz mnie samego? — rzekł Wacek żałośnie.
— Cóż chcesz, żebym cię na ręce wziął i zaniósł? Czekam... dalej, śmiało! — otworzył drzwi do piwiarni, wszedł.
Wacek został sam na ulicy i pomknął nerwowo naprzód. Wpadł do bramy, przeskakiwał schody po dwa naraz, zatrzymał się przed drzwiami pracowni, postał czas jakiś i pocichu zeszedł nadół, poszukał oczyma piwiarni i poszedł do niej.
— Nie zastałeś „starego“?
— Wiesz co, ja za ciebie zjem obstalowaną parę kiełbasek i wypiję piwo, a ty idź. Opanował mnie głupi wstyd, nie śmiem... i basta! Wolę iść na rusztowanie.
— Ależ „stary“ cię lubi.
— Właśnie dlatego; znaczyłoby, że wyzyskuję jego słabość dla siebie.
— Wierzy w ciebie!