Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glądała jak żółw olbrzymi, czerniejący na niebieskawych wodach; w jednym i drugim końcu widniały zwoje lin, deski, obręcze, klepki, puste worki z czarnemi napisami zrzucone na kupę, kilka kożuchów futrem na wierzch wywróconych; na zrębie suszyła się uprana koszula i para płóciennych spodni. Nowiutka łódź, biało i niebiesko malowana, uwiązana na węzłowatym postrzępionym sznurze, kołysała się zlekka, poruszana spokojną falą. Obok barki, na brzegu, pod piaszczystém urwiskiem, kilku ludzi wygrzewało się na słońcu; leżeli na brzuchach, z podniesionemi głowami, gadali coś między sobą, głuche echo niosło ku karczmie urywane odgłosy. Franek przyglądał się im, stojąc na brzegu, ręką oczy przysłonił i patrzył na osmoloną barkę, to na łódź ładną, leciuchną, z leżącemi wewnątrz nowemi wiosłami. Odciąłby ją chętnie... taka łódka... ho, ho! — pokręcił głową w niemym zachwycie.
— A ten chory gdzie? — spytał żyda, wracając od brzegu do wozu.
Szmul wskazał głową na zarośla przy karczmie.
— Licho wie, co jemu stało się; chłop zdrów, silny, przystał w drodze, daléj iść nie chce.
Pod krzakiem jałowca na trawie siedział bosy parobek w koszuli, w płóciennych spodniach, opasany szerokim skórzanym pasem; kolana rękami objął, rudą głowę wsunął w ramiona, usta otworzył i patrzył apatycznie przed siebie. Obok niego stała blaszana kwarta rdzą pokryta i leżały dwie cebule.
— On od twojéj wódki do jutra zdechnie — rzekł Franek; — cudzy człowiek, nie wie jeszcze, że ty ludzi trujesz.