Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaki tam syn jeszcze! Maksym i Franek weszli razem, za nimi wpadli do sieni malcy, ciągnąc za rękę Juziuka Frankowéj — z izby buchnęła para od kartofli i krupniku, „gospodarze” do stołu zasiedli.
— A gdzież stary? Stasiek! po dziadula! A co to wy szelmy sami pierwsi do miski przypadli! — huknął Maksym i chłopca swego za kark ku drzwiom popchnął.
Piotr aż przysiadł na ziemi, w uszach zadzwoniło. Słyszał przeraźliwy krzyk Staśka... widział, jak wszyscy jedni za drugimi wybiegli na dwór, jak ze strachu czy z pośpiechu Maksymowa z zapaloném łuczywem z izby wyleciała... Słyszał urywane słowa podziwu, przerażenia, piskliwy płacz dzieci... Ale z miejsca wstać nie mógł — ściskało go w żołądku, skurczył się we dwoje, głowę w ramiona wsunął.
— Boże mileńki... Bożeż mój mileńki! — szeptał, przełykając ślinę; oczy przymykał; nawet ciekawość go nie brała, żeby pójść spojrzéć w martwą twarz ojca, żeby zobaczyć, czy jeszcze podobny do siebie. Nie mógł, osłabł jakoś... Wielki, barczysty, z czerwoną twarzą i ogromnemi wąsami chłop osłabł, zniedołężniał jak dziecko, tulił głowę do ściany, a po twarzy łzy dziecinne coraz częściéj spływały!...
Uspokoili się w izbie, starego na łóżku złożyli. Wówczas Maksym raz i drugi przez sień przeszedł, po kątach się obejrzał trochę zafrasowany.
— Chodź do chaty — szepnął, ujrzawszy Piotra; za ramię go wziął, postał przy nim chwilę, coś jeszcze powiedziéć chciał, ale nie mógł na razie. — No, chodź, cóż tam, ot, wiadomo... każdemu tak będzie... — Zamilkł, głowę odwrócił. Piotr sam nie wiedział dlaczego pocałował go w rękę. — Ch...o...dź — powtórzył Maksym; rę-