Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odpływali nareszcie! Karnicki wskoczył do łódki, zdjął kubrak i schwycił za wiosło. Wysoki, barczysty, w skórzanéj kurtce, długich butach, z rewolwerem za pasem, wyglądał na bandytę; łagodna twarz, przygasłe, znużone oczy zdradzały w nim raczej ściganego, niż ścigającego. Całą noc przekradał się przez zarośla nadbrzeżne, jak gdyby zamiast ciężkich myśli przenosił kosztowną kontrabandę. Osłabły, wycieńczony, o świcie zaledwo stanął u przewozu. Bazylak czekał; z wieczora jeszcze przygotował łódkę, dwa nowe wiosła na zapas, a żonce kazał napiec kartofli. Przygotowałby może coś lepszego, ale w chacie prócz psa, żonki i syna, innych zapasów nie miał; ryby nawet nie poławiały się w tym czasie, gdyż lód zaledwo onegdaj ruszył, na rzece kra pędzi, a w małéj łódce czart nawet nie narażałby życia dla rybiego ogona.
Czekał tedy z kartoflami tylko i przez całą noc smolił łódź nową, ogromną, z dębowych desek, wykończoną akuratnie przed kilkoma dniami. Przez lat