Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Maluj waćpan bez pośpiechu, mam się kim wyręczać. A nogą poruszam z przyzwyczajenia: dawniéj często na kołowrotku przędłam.
Uśmiechał się.
— Nigdy jeszcze nie widziałem tak szczeréj kobiety, jak pani — powiada, ani się domyślając, że w téj właśnie chwili skłamałam z pewną miną.
Kilka dni już tylko!... Wcale mnie to nie pocieszyło. Malowanie było dość zabawne, chociaż malarz milczał, a ja téż niewiele gadałam. Każdego dnia czekałam, że mi coś powie niezwykłego... że przypomni się dawnéj znajomości; serce drgało jak przestraszone. „Święty Boże, co się ze mną dzieje! — powtarzałam w duchu, — słabość dziwna jakaś... trzeba zacząć pić krwawnik z centuryą.“ Pobladłam trochę. Chociaż to był fałsz wierutny; nigdy zdrowszą, szczęśliwszą nie byłam. Ogród, łąki, błota nawet wyglądały jaśniéj, weseléj tego roku; każdego dnia raniutko, kiedy otwierałam okno, a świeże, wonne powietrze oblało mię całą, łzy miałam w oczach ze szczęścia, jakbym dopiero dziś na świat przyszła. Pięknie tu, rozkosznie, wesoło, a dawniéj patrzéć nie umiałam. Wszystkie dary boże mają swą piękną stronę. A gdy wśród myśli dziękczynnych mąż mój mi się przypomniał, spluwałam niechcący, chociaż i on był darem bożym. Nie widywałam go zresztą po całych dniach; w lesie pędzono smołę, karczowano pasiekę, kilkuset ludzi pracowało od świtu do nocy; sterczał więc w tém mrowisku, często nawet obiad zaniedbując; a gdy wracał wieczorem, gderał na mnie, że do lasu nie zajrzę, fabryką się nie cieszę, że wogóle jestem obojętną na dobro i dobytek. Malarza mi przytém za przykład stawiał: