Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wania moich niewinnych wprawdzie, ale dość widocznych wybryków:
— Pan Marek — mówiła — to najzacniejszy człek w świecie! Córka moja była z nim bardzo szczęśliwa, chociaż przez rok jeden tylko. Chociaż może i lepiéj się stało, że umarła wcześnie. Pan Marek, pomimo zacności, żenić się nie powinien, nie stworzony do praktycznego życia. Przy swoich zdolnościach, gdyby chciał, mógłby stanąć wysoko, tymczasem marnieje na nędznéj posadzie bibliotekarza i kasyera. Z księciem trzyma się sztywno, nigdy o sobie nie przypomni; tacy ludzie, z przeproszeniem, do śmierci nędzarzami zostają. Gdyby nie fundusz żony i trochę moich zapasów...
Tu nastąpiło wyliczanie niezliczonych dobrodziejstw, jakiemi został obsypany p. Marek, łącząc się z rodziną Dobkiewiczów. Opatrzność rumieniła się, słuchając tych wyliczeń — sam Bóg nie potrafiłby zlać odrazu tyle dobrodziejstw na jednego człowieka.
Nie mówiąc już o córce, Dobkiewiczowie dali mu całe gospodarstwo, posag znaczny, a wszystko w nadziei, że dom urządzi przyzwoicie, ambicyę poczuje i na człowieka wyjść zechce. On pracował po dawniejszemu — ani jednego kroku nie zrobił w celu prędszego zdobycia fortuny.
Opowiadając, Dobkiewiczowa wzruszała ramionami miłosiernie; przedstawiwszy niezaradność, brak ambicyi i zbyt spokojny charakter zięcia, pewną była, że wzbudzi we mnie pogardę i niechęć ku temu ostatecznie zgubionemu człowiekowi. Słuchałam dlatego tylko, że mówiła o nim. Pan Marek ubogi, samotny, chory, tém bardziej przypadł mi do duszy.