Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi, tulił się do drzewa skurczony, jakby obok siebie czuł duch zwierzchnika, nasycający się świeżém powietrzem, szmerem liści, wonią traw różnych w cudzym ogrodzie. Dziś Jan spełniał w domu najcięższe roboty: kopał, gracował, ze złamanym kozikiem w ręku pełzał na kolanach po brukowaném podwórku, wyrzynał trawę wkoło kamieni, czyścił obórkę, czasem nawet krowę pasał w ogrodzie przy płocie, zdrów był jak rydz, oczy tylko mgłą zachodziły czasami.
— To nic! — szeptał w duchu — teraz już nikt mnie ze służby nie wypędzi, chociażbym oślepł!
Podnosił oczy w górę: widział słonko, niebo, widział nawet wróble, zlatujące się gromadnie do jego wiśni! Nabierał otuchy — nie oślepnie zaraz! Żeby jeszcze chociaż rok, drugi, nim tego szubrawca Julka na człowieka wykierują! potém... oh, pewny był, że to nie nastąpi nigdy; szubrawiec ten prędzéj w lamparta się przemieni, niż w człowieka.
Przekonanie to podzielał p. Tomasz, eks-pedagog, który przez czterdzieści lat był domowym nauczycielem po różnych domach. Zgryźliwy staruszek rad byłby całą ludzkość kręcić za uszy; mówiąc o młodzieży, krzywił się pogardliwie, kiwał głową z politowaniem, czasem nawet spluwał przez zęby... Że Julka nie powiesił dotąd... było to dowodem siły charakteru i panowania nad sobą; przepowiedział mu jednak koniec na szubienicy i uspokoił się w części co do jego przyszłości, bo zresztą cóż go ten urwis mógł obchodzić?
Otrzymali go w spadku po siostrze, ubogiéj szwaczce, wówczas właśnie, gdy p. Jan, zagrożony ślepotą, został usunięty z biura, wpadł w dziwną melancholię i po całych dniach siedział, albo snuł się nad