Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

reszty; śliczne bialutkie bokobrody spadały mu na piersi po obu stronach twarzy, wyłysiał, przyczém twarz nabrała powagi i jasności, utył, i, na ulicy szczególnie, wyglądał imponująco. W bobrowém futrze, w błyszczącym cylindrze, wyglądał na patryarchę wszystkich prezesów. Oglądał się czasami za kobietami, czynił to jednak z taką powagą, że mu z tém było bardzo do twarzy.
W domu przesiadywał coraz częściéj, polubił szlafrok, pantofle, haftowaną czapeczkę. Ja zato bywałem w domu coraz rzadziéj — a że ojciec w wypłacaniu miesięcznéj pensyi był dziwnie akuratny, musiałem zaciągać długi. Usłużny Chodak, bardzo ostrożnie zresztą, dopomagał mi w ciężkich chwilach.
Znajdowałem się właśnie w kłopotliwém położeniu i na szóstą miałem naznaczone rendez-vous z Chodakiem w wiadomym interesie, kiedy jak raz o téj godzinie ojciec zawołał mnie do gabinetu... Wszedłem ze złém przeczuciem. Podał mi list jakiś w szaréj kopercie i malutką paczkę, opieczętowaną w ceracie.
List był od Skulskiego.
„Odsyłam scyzoryk — pisał, — przysłała mi go niegdyś panna Anna z poleceniem wręczenia panu. Z różnych powodów zlecenia jéj na razie spełnić nie mogłem; później scyzoryk wraz ze mną przeżywał ciężkie czasy, ale zawsze lepiéj niż ja z biedy wypływał. Zastawiałem go kilkakrotnie wraz z innemi rzeczami. Cenniejsze przedmioty przepadały, on zawsze do mnie wracał. Dopiero teraz, kiedy dogorywam w szpitalu, odsyłam go panu, z życzeniem, żebyś go używał lepiéj, aniżeli dotąd był używany. Przedewszystkiém zarznij się nim raczej, aniżeli masz go u lichwiarzy zastawiać.