Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie do wzięcia pierwszych lekcyj śpiewu. Była przy nich i zdawała się niemi bardzo interesować. W przerwach kazała mi powtarzać ćwiczenia i zasady, o których dotąd nie miałem najmniejszego pojęcia, lubo instynktownie stosowałem się do nich przy mym śpiewie naturalnym.
Postępy moje były szybkie, a wszelka moja praca uciążliwsza ustała.
Signora utrzymywała, że ją nuży podwójny ruch wioseł, a iżby Mandolo się nie skarżył, że robi za dwóch, otrzymał płacę podwójną. Ja zaś w gondoli bywałem zawsze, ale siedziałem na przedzie, zajęty jedynie wypatrywaniem z oczu pani mojej, coby uczynić, ażeby jej zrobić przyjemność. Piękne jej oczy były bardzo smutne, zamglone. Zdrowie jej czasami się poprawiało i znów pogarszało. To było mojem jedynem zmartwieniem, ale głębokiem.
Coraz więcej traciła siły, a pomoc naszych ramion już jej nie wystarczała do wejścia na schody. Mandolo wnosił ją, jak dziecko, tak, jak ja wnosiłem małą Alezyę.
Dziewczynka ta stawała się codzień piękniejszą: ale rodzaj jej piękności i charakter były wprost odwrotne matczynym. O ile matka była bladą i blondynką, o tyle Alezya była brunetką. Włosy jej spadały w dwóch silnych warkoczach aż do kolan; ramiona jej okrągłe i gładkie, uwydatniały się jak u młodej Maurytanki na odzieży zawsze białej.