Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym, wskutek nikczemnego zuchwalstwa. Co zaś dopełniało miary jego kłopotu, to zabranie po drodze dwóch przyjaciół, udających się na polowanie, którym zachciało się towarzyszyć mu w tej wyprawie, mniej zapewne, żeby mu pomagać, jak raczej, iżby się zabawić jego kosztem.
Podeszliśmy ku niemu bez ukłonu, a Filip Nasi patrzył mu zimno w twarz, nie mówiąc ani słowaa. Hektor zdawał się mnie nie widzieć lub nie poznawać.
— Ah! to pan Nasi! — zawołał nareszcie, nie wiedząc, czy ma się ukłonić, czy podać rękę; czuł bowiem, że Nasi nie pokwapi mu się z odwzajemnieniem.
— Cóż pan tak dziwi się temu, że jestem w domu? — odparł Nasi.
— Przepraszam, przepraszam! — odrzekł Hektor, udając, że się zaczepił o wspaniały krzak róży, będącej na drodze, który gniótł całym swym ciężarem. — Nie spodziewałem się pana zastać, sądziłem, że jesteś w Neapolu.
— Czyś pan tak sądził, czy nie, mniejsza o to. Jestem i pan jesteś tu: o co chodzi?
— Chodzi, mio caro, o pomoc w wyszukaniu kuzynki mojej, Alezyi Aldini, która pozwala sobie wybiegać sama konno bez pozwolenia mojej matki, i która, jak mi mówiono, ma być tu.
— Co pan rozumiesz przez wyraz: tu? Je-