Strona:PL Sand - Joanna.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
50

kolanach na pół otwartemi; w postawie, która młodzieńcowi przypomniała Magdalenę Kanowy.
W piérwszéj chwili zjawienie się Wilhelma nikomu w oczy niewpadło; mógł przeto wygodnie przypatrzyć się téj anielskiéj twarzy, którą się poznawać zdawał, chociaż od wielu lat ją już zapomniał do tego stopnia, że nawet nie pamiętał, iż żyje na świecie. Ta cera świéża Joanny zbledniała boleścią i znużeniem, białości mdławéj marmuru; te oczy przeźroczyste, otwarte, w słup postawione, z których strumienie łez płynęło po jagodach, a ona ani je otrzéć myślała; ta dziewiczość i czystość rysów surowych jéj zarysu twarzy, i ta nieruchomość jéj boleści i smutku, wszystko to się razem połączyło, aby jéj nadać pozór posągu.
Piérwsza osoba, która przybycie obcego spostrzegła, była siostra nieboszczki, kobiéta jak heród, wielka, z wyrazem srogości w sobie i uczuć nikczemnych. Przeżegnała się, chcąc niby metodycznie zakończyć swoją modlitwę i wstawszy zbliżyła się do Wilhelma.
— Cóż tu chcecie u nas mój panie? rzekła do niego głosem silnym, który się zdawał obrażać uroczystość milczenia, przynależną wiecznemu uśpieniu zmarłych.
— Przyszedłem się tylko dowiedzieć, odpowiedział Wilhelm pomięszany o stanie zdrowia choréj.
— Czy pan może lékarz powiatowy? zapytała Wielka-Gotha. Nigdym pana tutaj niewidziała..... U nas lékarz nic nie zarobi..... Moja siostra już od godziny umarła.
— Nie jestem lékarzem, odpowiedział Wilhelm.
— O, to pan zapewnie urzędnik? bardzo się wam coś śpieszy z obsygillacyją! Ale nic z tego nie będzie,